Ministerstwo przygotowało pakiet nowych zmian deregulacyjnych. Wprowadza on m.in. instytucję „prawa do błędu". To przepis chroniący początkującego przedsiębiorcę przed karą za naruszenie prawa, jeśli wynikało ono z braku wiedzy, doświadczenia itd.
Wiadomość ta jest niewątpliwie dobra. Prowadzenie biznesu w Polsce, w gąszczu sprzecznych przepisów, urzędników podejmujących decyzje wg swojego widzimisię, jest trudne nawet dla doświadczonych zawodowców. A co dopiero dla świeżo upieczonego mikroprzedsiębiorcy! Ma on tysiąc problemów na głowie, poznaje mnóstwo nowych zasad i reguł. Łatwo o zwykłą ludzką pomyłkę. Kara za nią może zdusić biznes już w zarodku. Zniweczyć szanse na rozwój firmy, która w przyszłości mogłaby dać miejsca pracy oraz płacić spore podatki.
Właśnie tacy przedsiębiorcy będą przez rok od startu chronieni przed ewentualną karą. Młody startupowiec zamiast zostać rozdziobany przez fiskusowe sępy np. za jakiś błąd w podatkach, dostanie czas na jego naprawę. Nie grzywnę, najazd hord kontrolerów itd., itp., tylko wskazówkę i czas na jej zrealizowanie. Przedsiębiorca nie będzie mógł jednak popełnić tego błędu ponownie.
Wprowadzenie „prawa do błędu" jest więc ważniejsze dla polskiej gospodarki niż wszystkie socjalne obietnice. Pomoże pełniej wykorzystać potencjał polskiej przedsiębiorczości. A tylko ona jest w stanie zapewnić dobrobyt nad Wisłą.
Dobrze, że nie wszystkich w naszym kraju ogarnęła przedwyborcza gorączka klecenia kolejnych programów typu Rozdawnictwo+. Instytucje pracujące nad wprowadzaniem elementów konstytucji biznesu działają w cieniu, ale jak widać – działają.