Przegłosowując pakiet przepisów chroniących konsumentów, Parlament Europejski uznał takie praktyki za wprowadzające w błąd. To wielkie zwycięstwo, choć skarżenie do sądów nie przyniesie szybkiego efektu. Ważne jest, że wyraźnie napiętnowano traktowanie Polaków, Czechów, Słowaków czy innych nacji Europy Środkowo-Wschodniej jak Europejczyków drugiej kategorii.
W Polsce sztandarowym przykładem takich praktyk jest chemia gospodarcza. Testy konsumenckie wyraźnie wykazały różny skład tych samych produktów, o tych samych nazwach i w tych samych opakowaniach. Ale tu nie trzeba żadnych badań naukowych – Polscy klienci od dawna wiedzieli swoje i od lat chętnie kupują lepszą – jak uważają – „chemię z Niemiec", często na osiedlowych uliczkach prosto z ciężarówek podjeżdżających regularnie niczym autobus PKS. To ogromny biznes. Internet roi się wręcz od reklam w stylu „oryginalne produkty z Niemiec" czy „tania chemia z Niemiec".
Oczywiście producenci tłumaczą, że klienci z Polski, skażeni PRL i związaną z nim niską jakością produktów, z przyzwyczajenia wrzucają do pralki więcej proszku albo większą wagę przywiązują do zapachu niż działania zmiękczającego. Ale kto w to uwierzy?
Problem dotyczy nie tylko chemii gospodarczej. Nawet w herbatnikach na Polskę czy Słowację może być margaryna zamiast masła lub w paluszkach rybnych mniej ryby, a producent zawsze znajdzie jakieś wytłumaczenie.
Oczywiście można mieć pewne wątpliwości, czy to urzędnicy powinni dyktować producentom, co mają umieszczać w opakowaniach. Jednak tam, gdzie zaczyna się interes klienta, kończy się wolnoamerykanka. Państwa i ich instytucje nie mogą się tylko przyglądać.