Skąd się bierze ta góra? Polska gospodarka zużywa rocznie około 75 mln ton węgla kamiennego, głównie na produkcję energii elektrycznej. Jest to o 10 proc. mniej niż dekadę temu, ale cały czas bardzo dużo, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę politykę klimatyczną Unii Europejskiej, która prowadzi do coraz wyższych cen energii wytwarzanej z węgla.
Z drugiej strony nasze górnictwo wydobywa około 65 mln ton węgla. Teoretycznie więc cały polski węgiel powinien być zużyty w kraju. I tak by było, gdyby nie import, głównie z Rosji, sięgający ponad 15 mln ton. Import ten częściowo wynika z zapotrzebowania na surowiec wyższej jakości, niż produkują polskie kopalnie. Ale głównym motorem importu jest to, że importowany węgiel jest po prostu tańszy. A tańszy jest dlatego, że część naszych kopalni wydobywa go dużo drożej niż inne, generując straty i usypując górę niesprzedanego surowca, zwłaszcza wtedy, gdy łagodna zima zmniejsza zapotrzebowanie na paliwo.
Co mamy z tą górą zrobić? Pierwszą, nieco złośliwą, radą dla rządu byłaby walka z ociepleniem klimatu. Ale wiadomo, że to raczej odpada, bo nic nie denerwuje górniczych związków zawodowych bardziej niż jakakolwiek wzmianka o zmianach klimatycznych.
Inna rada, którą sam zgłosiłem ponad dekadę temu, to plan, by część górników zwolnić z obowiązku wydobywania węgla, a za to zatrudnić przy ponownym jego zakopywaniu pod ziemię. Brzmi to bardzo keynesowsko, rozwiązuje problem, ale niestety wiąże się z dość poważnymi kosztami. Rząd próbuje zresztą ten plan realizować, tworząc centralny magazyn węgla w Ostrowie Wielkopolskim, ale to kropla w morzu potrzeb.
No i wreszcie rząd znalazł łatwe i bezbolesne rozwiązanie złożonego problemu. Choć górnicy od lat domagali się zakazu importu węgla, nie da się tego zrobić (cały węgiel wjeżdżający przez polską granicę wjeżdża po prostu na teren Unii Europejskiej, a potem swobodnie sobie po niej krąży). Teraz jednak rząd wpadł na prosty pomysł: jako właściciel większości polskiej energetyki po prostu zakaże firmom kupowania innego węgla niż polski.