Nie jest łatwo pisać na temat 13. emerytury. Nie jest łatwo dlatego, że temat jest dość smutny. Świadczenia w Polsce są niskie (podobnie zresztą jak pensje), więc jakiekolwiek kręcenie nosem na dodatkową wypłatę musi wywołać oburzenie, zwłaszcza ludzi starszych. Nic dziwnego – utrzymać się za tysiąc złotych, a tyle wynosi netto minimalne świadczenie, to tyle, co żyć w nędzy.
Dwukrotnie wyższa średnia emerytura też zbyt daleko od nędzy nie odsuwa. Nie ma się co dziwić, że w zamian za wypłatę dodatkowego świadczenia rządzący mogą liczyć na wiele głosów wdzięcznych emerytów.
Z drugiej strony 13. emerytura wywołuje u mnie poważny niepokój. Wzorem pewnego polityka, który uwielbia epatować swoich wyborców mało znanymi greckimi słowami, powiem wręcz: wywołuje triskaidekafobię!
Triskaidekafobia to lęk przed liczbą 13. Racjonaliści komentują go wprawdzie wzruszeniem ramion, ale często i oni wolą wybrać inny numer. Skąd się wziął ten strach? Nie wiadomo – jedni przypisują go starożytnym Babilończykom, inni Majom, jeszcze inni winią o to mord na templariuszach. Prawdą jest jednak, że w wieżowcach często nie ma 13. piętra, a wiele linii lotniczych nie ma w samolotach 13. rzędu (bo ludzie nie chcieliby w nim siedzieć).
Dlaczego boję się 13. emerytury? Problemem jest finansowanie. Mówiąc krótko: pieniędzy na wypłatę obiecanego świadczenia nie udało się znaleźć ani w deficytowym ZUS, ani w zrównoważonym budżecie państwa.