W opinii Janusza Jankowiaka działania NBP nie zasługują na aprobatę: „Jakie korzyści z polityki pieniężnej ma sektor finansowy, już wiemy. Słabsze wyniki banków i rosnące koszty usług dla klientów" (tekst „Jak już chwalić NBP, to jednak z opamiętaniem" z 23.08.2020 r., będący polemiką z artykułem prof. Elżbiety Chojny-Duch „Działania NBP w kryzysie godne pochwały" z „Rzeczpospolitej" z 20.08.2020 r. – red.).
Dalej, „akcja kredytowa zamiera". Co więcej „u nas... rekord goni rekord" (jeśli idzie o wzrost podaży pieniądza), co będzie – zdaniem autora – mieć skutki inflacyjne („inflacja jest zjawiskiem monetarnym").
Inflacja a podaż pieniądza
NBP nie jest mi bratem ani swatem. Sądzę jednak, że tyrady Janusza Jankowiaka są merytorycznie nieuzasadnione. Zacznę od kwestii domniemanego związku podaży pieniądza z inflacją. Otóż pogląd, że „inflacja jest zjawiskiem monetarnym" (tj. że inflacja w ostateczności jest pozytywnie skorelowana z tempem wzrostu podaży pieniądza), skompromitował się dość gruntownie jeszcze w zeszłym tysiącleciu.
W obecnie dominującej wersji makroekonomii inflacja nie ma nic wspólnego z jakimikolwiek agregatami monetarnymi (sama ona obywa się bez kategorii pieniężnych zresztą!). Abstrahując od „teorii" – wystarczy uważnie prześledzić trajektorie inflacji i agregatów pieniężnych dla głównych krajów OECD, by dostrzec brak pozytywnej korelacji pomiędzy tymi trajektoriami – także w dłuższych okresach czasu. Najlepszym (ale nie odosobnionym) przykładem jest gospodarka Japonii, gdzie utrzymuje się uporczywa deflacja – połączona z nieprzerwanym silnym wzrostem podaży pieniądza.
Sugestia podsuwana przez Janusza Jankowiaka, że oto wskutek krajowej polityki pieniężnej (i fiskalnej) gospodarka „znajdzie się w cieniu nawisu inflacyjnego" bierze się z „przedawnionego" rozumienia procesu inflacyjnego.