Czy winę za wszystko ponosi stosowana latami polityka taniego pieniądza, która pośrednio doprowadziła do niebotycznych poziomów wycen rynkowych, czy pogoń za zyskami, głównie instytucji finansowych, która zmniejszyła wrażliwość na ryzyko. A może największym problemem była nieprawidłowa ocena ryzyka, której w znacznej mierze zawdzięczamy dramatyczne straty sektora finansowego i nie tylko.
Największy problem, abstrahując od przyczyn spowolnienia, związany jest jednak z tym, że jednocześnie rośnie inflacja. To utrudnia prowadzenie i tak niełatwej w obecnej sytuacji polityki monetarnej. A inflacja rośnie generalnie nie z powodu jakiegoś nagłego wzrostu konsumpcji w USA, nie ma zatem charakteru stricte popytowego. Rosną ceny żywności, drożeją surowce, w dodatku z różnych przyczyn tanieje dolar, a zatem mamy również do czynienia z typowym importem inflacji (w Polsce ten czynnik działa dokładnie odwrotnie). Już zresztą na początku 2007 r. w USA sporo mówiło się o tym, że globalny wzrost cen może być największym problemem w walce z osłabieniem tempa wzrostu największej gospodarki świata. Cięcie stóp to niebezpieczeństwo dalszego wzrostu CPI, wzrost stóp to jeszcze większe hamowanie dynamiki PKB. Cóż zatem zrobić?
Na razie bank centralny i administracja zdecydowały się na bezpośrednią ingerencję. Z jednej strony zasilanie systemu finansowego gigantycznymi środkami przez Fed, z drugiej gwarancje rządowe. Czyżby miała nastać era Keynesa?
Z podobnymi problemami mamy do czynienia w Polsce. To znaczy recesja na szczęście na razie nam nie grozi, ale inflacja rośnie, i także nie z powodu znaczącego wzrostu konsumpcji. Choć kupujemy dużo więcej, co może szybko dać dodatkowy znaczący bodziec dla wzrostu cen. Na razie jednak obserwujemy typowe szoki podażowe. Żywność, paliwa, inne nośniki energii drożeją. RPP, podwyższając stopy, ma więcej zapasu, PKB rośnie szybko, ale z pewnością walka z szokami podażowymi, aby dała pozytywny efekt w postaci znaczącego spadku całego CPI, odbije się na wzroście gospodarczym. Trzeba przyznać, że czasy są rzeczywiście trudne. Biorąc jednak pod uwagę gwałtowny wzrost wynagrodzeń, za którym nie nadąża wzrost wydajności pracy, nie ma wyjścia. Właściwie jedyne, co nam pomaga, to silny złoty. Z wielkim prawdopodobieństwem czekają nas zatem dalsze podwyżki stóp. Ale, uwzględniając potężny wysiłek rozbudowy infrastruktury, inwestycje zagraniczne i znaczące inwestycje polskich firm, nie powinniśmy się obawiać silnego spowolnienia. I to nawet gdyby w USA recesja wystąpiła, choć z pewnością będzie ona dodatkowym czynnikiem hamującym.