Stany Zjednoczone czeka recesja

Złoty nie będzie się już tak umacniał względem euro. To akurat dla Polski, która jeszcze nie należy do eurolandu, może być korzystne – mówi prof. Pedro Videla, wykładowca IESE Business School w rozmowie z Anitą Błaszczak

Aktualizacja: 19.02.2008 15:18 Publikacja: 19.02.2008 10:46

Stany Zjednoczone czeka recesja

Foto: dziennik bałtycki

Rz: W obecnej sytuacji nie da się uniknąć pytania o prognozy dla gospodarki USA i reszty świata. Czy USA czeka recesja, a jeśli tak, to czy dotknie ona i nas?

Prof. Pedro Videla: Stany Zjednoczone mają fundamentalny problem związany ze znacznym spadkiem cen nieruchomości, które były głównym składnikiem bogactwa amerykańskich rodzin. Dużą część tego bogactwa Amerykanie zdobyli, nie mając odpowiedniej wypłacalności. Innowacje, które pojawiły się w ostatnich latach na rynku finansowym, sprawiły, że mnóstwo pieniędzy trafiło do ludzi, których tak naprawdę nie było stać na kupowane nieruchomości. Decydowali się na domy, które kosztowały niekiedy 10 – 15 razy więcej, niż wynosiły ich roczne dochody. Teraz, jeśli ceny domów spadają, to konsumenci, którzy zapewniają 70 proc. amerykańskiego produktu krajowego brutto, zaczynają ograniczać wydatki, rośnie bezrobocie.

Jakie będą tego skutki?

USA zmierzają ku recesji, która je czeka jeszcze w tym roku. Pytanie tylko, jak głęboka będzie ta recesja. To zależy tylko od tego, czy problem kredytów wysokiego ryzyka, czyli subprimes, których wartość sięga 300 – 400 miliardów dolarów, nie rozszerzy się na cały rynek. Jeśli nie, to USA wejdą w recesję stosunkowo łagodną, która może potrwać do końca tego roku albo do początku następnego. Jeśli jednak recesja obejmie cały rynek kredytowy i inne rodzaje aktywów finansowych, można się spodziewać dużo głębszej recesji w amerykańskiej gospodarce. I ta recesja uderzy w całą gospodarkę światową. Siła tego uderzenia będzie zależała od tego, czy gospodarce światowej uda się odciąć od Stanów. W ubiegłym roku mieliśmy takie odcięcie; globalna gospodarka rosła, podczas gdy USA odczuwały już spowolnienie. Wiele osób uważa jednak, że nie będzie możliwe w przyszłym roku, bo USA wejdą w dużo większą recesję. W rezultacie Europa, a także Azja odczują skutki tego spowolnienia.

W USA wartość konsumpcji wewnętrznej wyniosła w ubiegłym roku 9,5 bln dol. Jej spadek odbije się na popycie światowym, co uderzy w eksport z Europy i Azji

W jaki sposób?

Po pierwsze przez handel międzynarodowy. W USA wartość konsumpcji wewnętrznej wyniosła w ubiegłym roku 9,5 biliona dolarów. Jej spadek odbije się na popycie światowym, co na pewno uderzy w eksport z Europy i Azji. Drugi czynnik to przepływy finansowe kierujące się w większym stopniu z USA do Europy. To oznacza wzmocnienie euro wobec dolara, które zaszkodzi lokomotywie unii walutowej, czyli Niemcom. Stanowią one 33 procent całego systemu, a jednocześnie są największym eksporterem poza Unią Europejską. Jeśli więc Niemcy, lokomotywa eurolandu, stracą część wpływów z eksportu, ich gospodarka osłabnie, co będzie miało znaczący wpływ na spowolnienie w całej Europie.

Czy możemy sobie wyobrazić bardziej optymistyczny scenariusz?

Owszem, tyle tylko że zależy on od wpływu kryzysu na konsumpcję Amerykanów. Gospodarka, w której występuje tak duże przeinwestowanie, jest mniej wrażliwa na obniżki stóp procentowych. Wszystko więc zdaje się wskazywać na to, że Stany dotknie recesja, która doprowadzi do znaczącego spadku konsumpcji i będzie miała wpływ na gospodarkę globalną.

Na tegorocznym Światowym Forum Ekonomicznym w Davos Chińczycy zapewniali jednak, że ich rosnący eksport do Europy i innych regionów pomoże ograniczyć wpływ recesji w USA na gospodarkę Chin i reszty świata.

Jakie są argumenty za tym odcięciem się światowej gospodarki od problemów USA? Weźmy pierwszy z nich; Chiny wysyłają tylko 21 procent swego eksportu do Stanów, podczas gdy mają znaczącą wymianę handlową z innymi krajami Azji i Europy. Jeśli jednak spadnie produkt krajowy w USA, Europa również odczuje spadek wzrostu gospodarczego. Europa w ubiegłym roku dobrze się rozwijała, ponieważ gospodarka Niemiec urosła o 2,5 proc. rocznie, co było jednak głównie wynikiem nadrabiania okresu niskiego wzrostu. Teraz, jeśli gospodarka USA popadnie w kłopoty, jeszcze bardziej osłabi się dolar, a kanclerz Merkel będzie wprowadzała swą politykę płacy minimalnej, wzrost gospodarczy Europy będzie słabnął. W związku z tym będzie malał europejski popyt na produkty z Chin. Zresztą i tak eksport wielu państw Azji, m.in. Japonii, Tajwanu czy Indii, w znaczącym stopniu zależy od USA. Centra usługowe w Indiach pracują w większości na zlecenie Amerykanów, podobnie jak sektor IT na Tajwanie. W rezultacie spadek popytu w Stanach wywoła wielostronny efekt zarażenia. Przedstawiciele Chin demonstrują oczywiście oficjalny optymizm, ale fakty wskazują na inny rozwój sytuacji. Co prawda tegoroczna olimpiada w Pekinie oraz Expo 2010 w Szanghaju sprawią, że Chiny będą w centrum zainteresowania świata, więc chińscy technokraci mogą się zdecydować na aktywną politykę, by utrzymać wzrost gospodarki. Zważywszy na ogromne rezerwy walutowe Chin sięgające 1,8 bln dol. i dostęp do funduszy międzynarodowych, ekspansywna polityka w gospodarce sterowanej może pomóc utrzymać tempo wzrostu niezależnie od światowego spadku. A jeśli Chiny zachowają wysokie tempo inwestycji, ceny głównych surowców mogą się utrzymać, co pomoże ich eksporterom w Afryce, Ameryce Łacińskiej.

Niestety, ani Polska, ani Europa Środkowa nie są dużymi eksporterami surowców. Czego możemy się więc spodziewać?

Wasza przyszłość zależy przede wszystkim od stanu gospodarki Niemiec i polityki Angeli Merkel. Jeśli recesja w USA będzie głęboka, to efekt będzie dosyć silny. Jest też inny efekt. Polska i inni nowi członkowie UE, dzięki reformom instytucjonalnym, poprawie produktywności, w ostatnich latach otrzymały bardzo duży zastrzyk zagranicznych inwestycji.Obok inwestycji długoterminowych napłynęło też sporo kapitału krótkoterminowego. Można się spodziewać, że w sytuacji gdy następuje załamanie kredytowe, wszyscy wychodzą z inwestycji ocenianych jako bardziej ryzykowne. W rezultacie zmniejszy się napływ krótkoterminowych inwestycji na rynki wschodzące. Dlatego można oczekiwać, że złoty nie będzie się tak umacniał jak dotychczas względem euro. Akurat dla Polski, która jeszcze nie należy do eurolandu, może to być korzystne, bo sprawi, że jej produkty w przeliczeniu na euro będą tańsze, bardziej konkurencyjne. To do pewnego stopnia może zmniejszyć oddziaływanie negatywnych impulsów z zewnątrz.

Czyli w obecnej sytuacji to lepiej, że nie jesteśmy na razie w strefie euro?

Jeśli są jakieś perturbacje zewnętrzne, to rzeczywiście lepiej nie mieć euro. Bo mając elastyczny kurs wymiany, można dostosować względne ceny do sytuacji zewnętrznej. Gdyby euro się wzmocniło wobec dolara, złoty mógłby się uniezależnić od tej aprecjacji i na krótki okres zwiększyć swą konkurencyjność w porównaniu z walutami reszty Europy. Ale tylko na krótki czas.

Niechętni wprowadzeniu w Polsce euro zyskają argument, że nie warto się spieszyć z wejściem do eurolandu...

Polska i tak tam wejdzie. Przystępując do Unii, zgodziła się przecież, że wcześniej czy później przyjmie euro. W dłuższej perspektywie euro zapewnia większą stabilność i większy wzrost gospodarczy.

Spowolnienie wzrostu światowej gospodarki może ograniczyć wydatki np. walkę z ubóstwem.

Problem ubóstwa nie jest tak prosty, jak ludzie go przedstawiają. Jeśli ktoś sądzi, że są kraje biedne, dlatego że nie mają kapitału czy technologii, to oczywiście pojawia się pytanie, czemu im tego nie dać. Jednak problem jest dużo bardziej skomplikowany i trudniejszy – to problem instytucji i organizacji społeczeństwa, który ubogie państwa muszą same rozwiązać od środka. Chyba że zdecydują się na outsourcing instytucji, co do pewnego stopnia zrobili członkowie takich organizacji jak Unia Walutowa czy UE. To zapewnia stabilność i wzrost, ale nie jest możliwe w przypadku wielu państw. Moja krytyka dotyczyła koncepcji, zgodnie z którą chcąc rozwiązać problem, trzeba go zarzucić pieniędzmi. A to jest dużo bardziej skomplikowane.

Nie można jednak budować instytucji bez pieniędzy.

Można zmieniać reguły gry bez inwestycji. Weźmy np. Chiny. Ogromny rozwój nie wziął się z napływu dużych ilości pieniędzy. Zaczął się od tego, że Chiny zmieniły niektóre reguły gry w rolnictwie, pozwalając na akumulację bogactwa, powiązanie większej wydajności z wyższymi zyskami. To dało początek tysiącom małych biznesów na wsiach i w miasteczkach i pozwoliło na duży wzrost produktywności. Tak więc najpierw trzeba stworzyć instytucje, zasady gry, co trudno zrobić z zewnątrz. Ubogie kraje muszą to zrobić same, choć inne mogą pomóc, na przykład otwierając swoje rynki na ich produkty. Powinniśmy też wspierać ubogie państwa w rozwiązywaniu konkretnych problemów, takich jak AIDS czy malaria. Ale pomysł, że biały człowiek z Europy czy USA pomoże wyciągnąć z biedy mieszkańców Afryki czy Ameryki Południowej, się nie sprawdzi. Jestem przekonany, że my, mieszkańcy Ameryki Łacińskiej, sami musimy rozwiązać nasze problemy, gdy to zrobimy, zaczniemy się rozwijać. A pieniądze, które w międzyczasie napływają z zewnątrz, powodują tylko wypaczenia, zwiększają korupcję.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację