Kryzys jest także nieudanym i oczywiście niepożądanym dzieckiem nowoczesnej inżynierii finansowej. Ale wynika również z konserwatywnego wypełniania przez banki księgowej zasady wyceny aktywów mark-to-market, czyli według bieżącej wartości rynkowej. Kurczowe trzymanie się takiego podejścia oznacza, że im bardziej tracą na wartości akcje lub obligacje związane z rynkiem nieruchomości, tym większe straty księgowe notują instytucje finansowe, które te aktywa mają. Efektem największego od lat kryzysu jest również utrata zaufania do agencji ratingowych oraz nadszarpnięta reputacja banków centralnych, zwłaszcza amerykańskiego Fedu. To jest najważniejsze w całym tym zamieszaniu, które trwa już prawie rok. Ten klimat, ten luz się po prostu skończył.

Kluczową kwestią w tej chwili jest pytanie, co powinni robić inwestorzy. Według mojej oceny – kupić akcje renomowanych instytucji finansowych i firm przemysłowych, które są po prostu za duże, by upaść. I czekać.

A czy kryzys wpływa bezpośrednio na zasady funkcjonowania polskich banków? Inercja systemu jest duża i dopiero teraz bankowcy w Polsce nieco ostrożniej podchodzą do udzielania kredytów hipotecznych. Nieco wnikliwiej przyglądają się wycenom nieruchomości. Na razie większych ofiar nie ma. Najprawdopodobniej tym razem nam się udało.