Ale choć premier narzucił ostry harmonogram, wcale nie jest powiedziane, że to sprzeciw opozycji będzie główną przeszkodą na polskiej ścieżce do wspólnej waluty. Może zdecydować o tym stan gospodarki. Jeśli się okaże, że nie spełnimy niektórych kryteriów wyznaczonych przez traktat z Maastricht, nie możemy mieć nadziei, że uda nam się przekonać Unię do zmiany dotychczasowych wymagań. Nie chodzi tu o inflację, dług publiczny, długoterminowe stopy procentowe czy kurs walutowy, lecz o kryterium deficytu sektora finansów publicznych. Strukturalne reformy, które mają go obniżyć, od lat są w powijakach.

Wiosną tego roku rząd przesłał do Brukseli nasz plan konwergencji, który jest zbiorem prognoz na najbliższe lata. Wtedy nikt nie sądził, że kryzys finansowy przyniesie takie spustoszenie na rynkach. Dlatego założenie 5-proc. wzrostu PKB w latach 2009 – 2010 nikogo znacząco nie dziwiło. Dziś dziwić musi.

Nie da się teraz przewidzieć konsekwencji globalnej recesji. Ale raczej trzeba być gotowym na najgorsze. Jeśli wzrost gospodarczy już w przyszłym roku okaże się dużo niższy niż 5 proc., mocno spadną wpływy z CIT i VAT. A wszak niższe będą stawki PIT i pojawi się ryzyko, że w ciągu roku rząd, chcąc się uporać z bieżącymi problemami, będzie musiał zwiększyć deficyt budżetowy.

A to nie koniec. Bo jeśli reform nie będzie i wiara w "jakoś to będzie" wygra, to rząd stanie przed większym dylematem w 2010 roku – ciąć wydatki czy podwyższać podatki. A euro będzie musiało poczekać.

[ramka]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/kurasz/2008/11/12/to-nie-tylko-politycy-moga-zablokowac-wejscie-do-euro/]na blogu[/link][/ramka]