Mają głęboki kryzys w gospodarce i zamiast zacząć z nim realnie walczyć, uciekają w populizm, chcąc chronić swój rynek pracy przed złymi cudzoziemcami.
Jeśli nowe prawo, które ma wejść w życie już od maja, skutecznie utrudni zagraniczne kariery wielu polskich menedżerów, Kijów na tym na pewno straci. Bo polscy szefowie i kierownicy, którzy coraz chętniej decydowali się na pracę w firmach ze Wschodu, mają opinie specjalistów potrafiących lepiej niż zachodni prezesi uwzględnić regionalną specyfikę. Zwłaszcza że mimo kryzysu praca na Ukrainie to ciekawa propozycja dla osób, które mają doświadczenie, a chcą robić coś więcej, niż tylko wypełniać korporacyjne zalecenia. Złośliwi dodaliby, że także dla tych, którzy mają mocną nie tylko głowę, ale i wątrobę, ale jedno jest pewne – w firmach w Kijowie czy we Lwowie często dużo więcej jest szans na realizację własnych ambicji zawodowych niż w Polsce.
Czy w tle jest polityka? Na pewno. I – jak twierdzą analitycy – zwrócenie się premier Julii Tymoszenko w kierunku innym niż Zachód. Ukraińscy eksperci zwracają bowiem uwagę, że nowe restrykcje będą mniej dotkliwe, np. dla rosyjskich inwestorów. Szkoda, bo polscy menedżerowie są postrzegani jako ludzie innowacyjni, którzy dobrze rozumieją, na czym polega przejście z komunizmu do kapitalizmu. Drugiej stronie musi również jednak zależeć.