Do tej pory Jan Vincent Rostowski najbardziej zasłynął jako specjalista od PR, a nie liberalny polityk gospodarczy. W imię podtrzymywania dobrego nastroju społecznego nigdy nie chciał mówić o kryzysie i kłopotach finansowych państwa. W efekcie mamy ustawę budżetową, która stała się nieaktualna w trzecim tygodniu obowiązywania, i oficjalne prognozy ekonomiczne tak optymistyczne, jakich nie przedstawiał nikt inny.
Ogłoszona prognoza wzrostu gospodarczego w 2010 roku o 0,5 procent została uznana przez ekonomistów za bardzo ostrożną. Ale to dobrze, że minister przedstawia pesymistyczne założenia ekonomiczne. Budżet powinien być opracowany konserwatywnie, tak, by potem nie było potrzeby cięcia wydatków. Jeżeli gospodarka będzie się rozwijać szybciej, niż prognozowano, to albo się zmniejszy deficyt, albo (byłoby to gorsze rozwiązanie) pozwoli posłom, by rozdali wyborcom nadwyżkę, np. w formie zasiłków dla dzieci, jak to zrobił PiS.
Ta uczciwa prognoza ministra jest jednak zapowiedzią poważnych kłopotów społecznych. 0,5 procent wzrostu tak naprawdę oznacza koniec ekspansji gospodarczej. Teraz rozwój możemy zawdzięczać tylko wzrostowi efektywności. Dlatego skutkiem będzie wyższe bezrobocie.
Jednoprocentowy wzrost płac w sferze budżetowej oznacza de facto brak podwyżek. Natomiast inflacja na prognozowanym poziomie 1 procentu jest wprawdzie korzystna dla gospodarki, ale oznacza, że budżet będzie bardzo restrykcyjny. Nie należy spodziewać się wysokiego deficytu.
Taki budżet ma na celu szybkie wyjście Polski z kłopotów gospodarczych. Nie powinniśmy mieć większych kłopotów, nawet jeśli wejdziemy w recesję.