Wedle stawianych tez ekonomiści i finansiści po części doprowadzili do kryzysu, w dużej części zawiedli w ostrzeganiu przed kryzysem i właściwie nie wiedzą, jak go rozwiązać. Zastanawiałem się, jak wygląda to z polskiej perspektywy.
Po pierwsze nie doprowadziliśmy do kryzysu, bo udział naszego sektora finansowego i myśli teoretycznej jest znikomy na świecie. Wraz z brakiem niektórych instrumentów finansowych można powiedzieć, że jesteśmy jako kraj i sektor bankowy bezpieczniejsi, ale z drugiej strony – mniej efektywni. Praktycznie śladowy wkład w rozwój obecnej teorii ekonomii i finansów jest przygnębiający i sam w sobie świadczy o poziomie edukacji.
Po drugie kryzysu światowego nie mogliśmy przewidzieć z bardzo prostego powodu – praktycznie nikt w Polsce zawodowo nie analizuje sytuacji globalnej gospodarki. Banki komercyjne i biura maklerskie skupiają się na lokalnym, góra regionalnym rynku. Prognozy dla globalnych liderów gospodarczych są tworzone w centralach – czyli w tym zakresie jako ekonomiści bankowi odtwarzamy to, co prognozowane jest zewnętrznie. Żaden z polskich uniwersytetów czy think-tanków również nie stawia regularnie prognoz. Z jednej strony nie ma popytu na takie analizy, z drugiej – efektywność kosztowa prowadzi do centralizacji takich badań poza Polską.
Po trzecie, skoro czegoś się nie analizuje, to ciężko będzie stawiać diagnozy i przepisywać lekarstwa. Stąd praktyczny brak polskiego głosu na temat kryzysu na łamach światowych.
Zarzuty „The Economist” trudno więc odnieść bezpośrednio do naszej rzeczywistości