Firmy, które – zdawałoby się – mają już pieniądze w kieszeni, walczą o zdobycie akceptacji środowiskowej dla swoich projektów. I to bez względu na to, czy budują zakład utylizacji odpadów radioaktywnych, czy dostarczają przesyłki kurierskie. Części z nich nawet do głowy nie przychodzi, że w ich przypadku trzeba się ubiegać o takie dokumenty, a część ma problem z uzyskaniem ich od urzędników w czasie, jaki wyznaczyli im inni urzędnicy.
Efekt – ci co dostali dotacje, mogą je stracić, zanim je ujrzą. W skali kraju problem jest spory – na firmy czeka ponad miliard złotych. To te same pieniądze, które zdaniem premiera powinny rozruszać polską gospodarkę spowolnioną światowym kryzysem. Ale nie tylko dlatego urzędnicy kolejny raz powinni pójść na rękę przedsiębiorcom. Im bardziej zrazi się ich do dość pracochłonnego i kosztownego ubiegania się o fundusze unijne, tym mniej ciekawe projekty biznesowe będą się w Polsce pojawiały. A sami przedstawiciele resortu rozwoju regionalnego sygnalizują, że sporo projektów, które trafiają do programu "Innowacyjna gospodarka", niewiele z innowacyjnością ma wspólnego.
Przedsiębiorcy, podobnie jak dziennikarze, mają już trochę dość słuchania truizmów kolejnych rządów o wadze unijnych funduszy. To przecież oczywiste, że jak są miliardy do rozdania, to trzeba je wykorzystać z korzyścią dla gospodarki. I oczywiste jest, że wymaga to kompetentnych urzędników.
Dziennikarski obowiązek nakazuje pokazanie urzędnikom żółtej kartki. Kara mało bolesna i niedyskwalifikująca. Te czerwone rozdają dopiero wyborcy.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/salik/2009/09/25/zolcia-w-urzednikow/]Skomentuj[/link][/ramka]