Ma 63 lata i w środowisku biznesowym jest dobrze znany – magazyn „Fortune” uznał go za europejskiego biznesmena 2006 roku. Choć na brak uznania nie może narzekać, na pewno nie osiada na laurach – obecnie Philips przechodzi jeden z najtrudniejszych kryzysów w swojej historii, ale sądząc po wynikach za ostatni kwartał, najgorsze ma już chyba za sobą.

Z żoną i trójką dzieci mieszka w Amsterdamie. Urodził się w Niemczech w rodzinie niemiecko-holenderskiej, ale wychowywał się w Holandii, skończył jezuicką Canisius College w Nijmegen, a następnie Eindhoven University of Technology. Już z dyplomem inżyniera udał się w 1974 r. do Philipsa, gdzie także jego ojciec przepracował całe życie. Zaczynał w dziale medycznym, w którym spędził siedem lat. Później przeszedł do oddziału zajmującego się sprzętem audio. Cały czas się dokształcał, skończył podyplomowe studia z zarządzania. Zaczął być zauważany – w 1996 r. wyjechał kierować oddziałem Philipsa na Tajwanie, rok później był już także odpowiedzialny za interesy w Chinach.

Do Europy wrócił w 1999 r. i od razu został szefem działu komponentów. Nie spodziewał się jednak, że już wkrótce spotka go znacznie poważniejszy awans. W tym samym roku wszedł do zarządu, a prezesem został w kwietniu 2001 r. Od razu zapowiedział, że wizerunek Philipsa wymaga zmian zgodnie z oczekiwaniami klientów. Koncern musi się stać firmą nowoczesną i zyskowną – transformacja nie udała się jego poprzednikom. Zaczął od niemal kompletnej wymiany kadry menedżerskiej w USA, rozpoczął też proces redukcji liczby zakładów, zrezygnował także z produkcji części sprzętu, np. faksów.

Kilka lat później postanowił sprzedać produkcję półprzewodników. Grupa funduszy private equity zapłaciła za niego ponad 10 mld dol., a dzięki pozyskanym w ten sposób środkom Philips miał środki na rozwijanie biznesu medycznego, który dzisiaj jest jednym z najważniejszych, zwłaszcza pod kątem zysków. Podobnie jak marka Avent stworzona dla produktów dla dzieci. Smoczki czy butelki sprzedają się doskonale na całym świecie i też mają udział w poprawie bilansu. Zwłaszcza że kryzys dosięgnął produkcji telewizorów i sprzętu audio. Kleisterlee zapowiedział zwolnienie 6 tys. osób, ale dzięki tak trudnym decyzjom liczy na oszczędności rzędu 600 mln euro. Nie ma wyjścia – jeśli kieruje się firmą, która ma w nazwie przymiotnik królewski, to do czegoś to zobowiązuje.

Znajduje też czas na działalność charytatywną – jest prezesem rady amsterdamskiej fundacji ds. walki z rakiem oraz członkiem rady Orkiestry Filharmonicznej w Rotterdamie.