Wyrósł na drugą po prezesie Fritzu Hendersonie najważniejszą osobę w GM. To głównie jego zasługa, że spoza USA pochodzi już 72 proc. wpływów General Motors. I chociaż zamorskie aktywa GM nie zostały poddane procedurze bankructwa, to Reilly zdecydował, że będą podlegały takim samym ograniczeniom, jak firma matka.
Jego konik to rozwinięte technologie. Doprowadził do tego, że centrów R&D (badań i rozwoju) jest więcej poza USA. Także jego pomysłem było stworzenie joint venture w Chinach i Korei.
Ciepło wspominają go w brytyjskim Vauxhallu, gdzie miał dokonać cięć płacowych i zaczął od siebie – obniżył sobie roczne wynagrodzenie o ponad 160 tys. funtów. Sympatyczny, misiowaty, chętnie spotyka się z pracownikami poza biurem. Kiedy coś idzie nie po jego myśli, mówi o tym natychmiast i – jak podkreślają jego współpracownicy
– bardzo bezpośrednio. Szefowa HR w General Motors zastrzega jednak: Reilly’ego nikt się nie boi. Nienawidzi biurokracji. Comiesięczne narady z 20 podlegającymi mu dyrektorami skrócił z dwóch dni do 2 godzin.
Ma 60 lat. Urodził się w Holyhead w W. Brytanii. Skończył Cambridge. Z General Motors związany jest od 1975 r. Od 1986 zarządzał Vauxhall Motors, potem odpowiadał za produkcję w fabryce Ellesmere Port. W latach 1994 – 1996 był wiceprezesem GM Europe i odpowiadał za jakość produkcji.