W ostatnim czasie z różnymi osobami prowadziłem dyskusję na identyczny temat: czy pojawianie się na rynku coraz to nowych produktów i masowy, irracjonalny pęd za konsumpcją są czymś złym. Odpowiedź może w prosty sposób wyjaśnić kilka mechanizmów ważnych dla rozwoju gospodarki. Także z punktu widzenia obecnego kryzysu.
Po pierwsze, zacznijmy od podstaw. Im więcej ludzie kupują czegokolwiek, tym więcej ludzi ma pracę i może zarabiać na chleb i wykształcenie dzieci. Niech ludzie więc kupują co chcą i ile chcą, po pięć aut, dwa domy z basenami, dziesięć telefonów.
Po drugie, nawet jeżeli konsumpcjonizm przynosi wiele korzyści, to nie znaczy, że oszczędzanie nie jest cnotą. Jeżeli ludzie nie oszczędzają, nie lokują pieniędzy w bankach, skąd firmy mają wziąć środki na inwestycje? Mogą się zadłużyć w innym kraju, który dla odmiany nieco za dużo oszczędził.
Tak w ostatniej dekadzie zachowywali się Amerykanie. Nie oszczędzali, a kredytów udzielali im głównie Chińczycy. Jeżeli zaś ktoś sam nie oszczędza, tylko notorycznie się zadłuża, traci bodźce do roztropnego zarządzania finansami. Amerykanie wpadli więc w pułapkę, która kosztuje ich recesję.
Warto podkreślić, że zdolność do oszczędzania wynika z uwarunkowań kulturowych. Nieprzypadkowo największe oszczędności eksportują Chiny (brak przyzwyczajenia do zabezpieczeń socjalnych) czy Niemcy (przyzwyczajenie do porządku). Powrót do równowagi między oszczędzającymi a wydającymi na świecie nie będzie więc łatwy.