[srodtytul][link=http://blog.rp.pl/morawski/2010/03/16/licza-sie-instytucje-a-nie-ludzie/]skomentuj na blogu[/link][/srodtytul]
Nic nowego. Wśród komentatorów gospodarczych ta teza powtarzana jest od dawna. Każdy rząd obiecywał reformę finansów publicznych i żaden jej nie dokonał. A temat znów wraca, przywoływany przez ministra finansów.
Czy brakuje nam mężów stanu, którzy zetną wydatki państwa jak siekierą, nie oglądając się na elektorat? Niekoniecznie. Najpierw potrzeba instytucji, które reformy umożliwią. Jeżeli rządzący powinni coś zrobić, to właśnie takie instytucje ustanowić.
Tendencję do nadmiernego zadłużania się trudno jest wyjaśnić tylko z ekonomicznego punktu widzenia. Wielu ekonomistów skupia się raczej na uwarunkowaniach instytucjonalnych. Procedury budżetowe często umożliwiają grupom społecznym i reprezentującym je partiom wyciąganie większej ilości pieniędzy dla siebie, kosztem zwiększonego zadłużenia. Każda grupa (partia) bowiem odnosi większe korzyści z dodatkowego długu niż ponoszone przez nią koszty. Stan równowagi takich „negocjacji” jest nieoptymalny dla społeczeństwa i jest to problem dobrze opisany przez teorię gier. Z grubsza mówiąc, to jest też problem Polski. Powinny istnieć instytucje, które na proces przygotowywania i wdrażania budżetu narzucają pewne ograniczenia.
Szeroki zestaw rekomendacji dla Polski już cztery lata temu przedstawili Mark Hallerberg i Jurgen von Hagen w raporcie dla Ernst & Young. Minister Jacek Rostowski zna ten raport bardzo dobrze.