Niektóre z proponowanych zapisów uznano za zbyt daleko idące i naruszające swobodę handlu, ba, wręcz działalności gospodarczej jako takiej. To ostatnie było zresztą argumentem o tyle chybionym, że kodeks, jakikolwiek by nie był, i tak nie miał być obligatoryjny dla sieci. Ot, taka ministerialna wprawka.

[b][link=http://blog.rp.pl/romanski/2010/05/21/wielkie-sieci-na-cenzurowanym/] Skomentuj na blogu[/link][/b]

Kilka dni później rynek – nie pierwszy raz – dał znać o sobie. Mleczarze wystąpili z oskarżeniem, że sieci część ich produktów sprzedają poniżej ceny kupna, co może podobać się klientom, ale firmom, które nie handlują wyłącznie z jednym odbiorcą, już mniej. O podobnych zjawiskach przebąkuje też branża mięsna. Polskie prawo dopuszcza takie działania w celach promocyjnych, ale granica pomiędzy chęcią przyciągnięcia do sklepów klientów a nieuczciwą konkurencją jest w tym przypadku bardzo cienka. O tym, że tak jest, świadczy wczorajszy wyrok Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów w sprawie zmowy cenowej, której dopuścił się jeden z producentów farb i sieci marketów budowlanych. Cudów nie ma, takich przypadków jest zapewne więcej, nie wszystkie jednak udaje się odkryć.

Wolny rynek jest cudownym narzędziem, trzeba go jednak używać w sposób odpowiedzialny. Ponieważ próby ministerialnych regulacji na ogół są skażone urzędniczym poglądem na świat, może warto, by jakiś rodzaj kodeksu dobrych praktyk handel wraz z dostawcami opracował sam. Tak, by ci mniejsi i ci więksi czuli się partnerami. Oczywiście jeśli ktoś będzie chciał zacząć nieuczciwą grę, nic go nie powstrzyma. Ale może przynajmniej nie trzeba się będzie spierać o rzeczy podstawowe.