Nie zachęca Polaków, by ci chcieli przesiąść się ze starych (średnio 15-letnich) samochodów, które z ekologią mają niewiele wspólnego, do aut nowych, oszczędniejszych pod względem zużycia paliwa i emitujących mniej spalin.
W ubiegłym roku rząd nie zdecydował się na wprowadzenie stymulujących rynek premii za złomowanie starych samochodów. Prócz napędzania sprzedaży nowych pojazdów premie czyściłyby drogi z wraków. A te do nas wędrują. Od naszego wejścia do Unii Europejskiej do Polski wjechało ponad 5,5 mln przeciętnie ponaddziesięcioletnich aut.
A pomysły, by zatrzymać tę rzekę, były dotąd – delikatnie rzecz biorąc – nieskuteczne.
Kiedy w ubiegłym miesiącu Komisja Europejska ogłosiła ramowy program modernizacji europejskiej motoryzacji, dzięki któremu mamy się przesiąść do pojazdów bardziej przyjaznych środowisku, okazało się, że w tej kwestii Polska nie ma nic do zaoferowania. W ubiegłym roku zostały wstrzymane prace nad pomysłem (wspierane niegdyś przez wicepremiera Waldemara Pawlaka), by zastąpić akcyzę nakładaną na nowe auta podatkiem ekologicznym. Tymczasem eksperci twierdzą, że niewprowadzenie podatku ekologicznego i utrzymanie dotychczasowych rozwiązań zmniejsza wpływy do budżetu nawet o miliard złotych rocznie.
Być może doczekamy się zmian. To dobra wiadomość. Ale pojawiają się sugestie, że podatek ekologiczny „po polsku” byłby kolejną daniną płaconą państwu. I być może przyniesie dodatkowe pieniądze do budżetu, ale znaczenia modernizacyjnego dla motoryzacji mieć nie będzie. Ot, drobna niedogodność dla posiadaczy starych aut, którzy gdyby zaproponować im sensowny system zachęt, może zamieniliby je na nowsze. Ale skoro teraz prawie wszyscy są zadowoleni, to po co grzebać w tym systemie? Niewielkim podatkiem łatwo uda się ukoić ekologiczne wyrzuty sumienia.