Z unijnymi euro generalnie sprawa nie jest taka łatwa. To nie pieniądze, które po prostu spadają z nieba i można z nimi zrobić, co się chce. Wręcz przeciwnie, to pieniądze, na które trzeba zapracować, niekiedy przesadnie ciężko, uwzględniając wspólnotowe procedury. Wymagają dobrego programowania inwestycji, sprawnych urzędników oraz zabezpieczenia wkładu własnego. Kiedy więc przychodzi co do czego, okazuje się, że często wcale nie tak łatwo jest je wydać. A łączna wartość 16 programów regionalnych to 67 mld zł. Na razie złożone już wnioski o refundację wydatków sięgają 7,3 mld zł.
512 mln euro jest marchewką dla samorządów, aby postarały się opanować tę sztukę. To misterny plan Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, które w ubiegłym roku utworzyło z części pieniędzy coś w rodzaju rezerwy motywacyjnej dla najlepszych, nie ustawiając zresztą dla liderów poprzeczki szczególnie wysoko. Mimo to maruderzy mogą do niej nie sięgnąć.
Można się zastanawiać, czy taka rywalizacja ma sens. Ma, bo nie chodzi tu o pieniądze wydawane na byle co, ale na konkretne, zatwierdzone projekty. Sprawność powinna być nagrodzona, zwłaszcza że po drugiej stronie jest także inny próg, minimalnego wydatkowania unijnych środków. Jeśli się go nie przekroczy, można je stracić. Dlatego, tak czy inaczej, warto się starać.