Krajowa rezerwa wykonania, która miała być rozdzielona jako dodatkowy bonus dla najlepszych, okazała się doskonałym motywatorem – po początkowym marazmie konkursy ruszyły, a w ślad za nimi wypłaty, a w niektórych województwach wręcz zabrakło już np. pieniędzy na dotacje inwestycyjne dla przedsiębiorców. Poszło wszystko. Między innymi dlatego, że niektóre regiony przyspieszały konkursy dla firm, by je wspomóc w chwili zagrożenia kryzysem. To zresztą pokazuje, że w wielu przypadkach unijny pieniądz powinien być jak najbliżej beneficjenta.
Jeszcze w połowie roku wydawało się, że nie wszystkim przypadnie w udziale kawałek tortu-nagrody, czyli części 512 mln euro zatrzymanej dla najskuteczniejszych regionów. W takiej sytuacji ci, którzy warunki resortu rozwoju spełnili, mogli liczyć na więcej. Ale nie docenili determinacji maruderów. Pokusa otrzymania choćby kilkunastu dodatkowych milionów euro na potrzeby regionów była zbyt silna. To także pokazuje, jak dalece te pieniądze są nam dziś potrzebne, zarówno na szczeblu centralnym, jak i lokalnym.
Cieszmy się więc, bo i Bruksela nas chwali, i resort jest zadowolony. Dobrze byłoby tylko sprawdzić, czy to gwałtowne przyspieszenie było nie tylko efektowne, ale i efektywne. Czy nie ruszyły działania, które najłatwiej rozliczyć, a nie te, które są najpotrzebniejsze? Może resort podsumuje programy regionalne także i od tej strony? To o tyle istotne, że według planów Brukseli coraz więcej pieniędzy ma trafiać bezpośrednio do regionów.