Już niedługo budżety poszczególnych krajów zostaną prawdopodobnie poddane ścisłej kontroli ze strony Brukseli. Któż jednak się spodziewał, że za pomocą delikatnej perswazji niektórzy będą nawet nakłaniani do wzięcia pieniędzy, których nie chcą?
Portugalia zapiera się rękami i nogami, by nie przyjmować pomocy unijnego funduszu ratunkowego. Podobnie jak wcześniej premier Irlandii Brian Cowen, także szef portugalskiego rządu José Sócrates zapewnia, iż jego kraj poradzi sobie z kryzysem bez nadzwyczajnych środków. Hamburski „Der Spiegel” doniósł w poniedziałkowym wydaniu, że rządy Niemiec
i Francji nalegają, by Lizbona jednak skorzystała z oferty. Wprawdzie Berlin i Paryż zdementowały te informacje, zrobiły to jednak w bardzo szczególny sposób. „Nie wywieramy presji, tylko bronimy euro” – wyjaśniał Wolfgang Schäuble, minister finansów w rządzie Angeli Merkel. Czyli: coś jest na rzeczy, tylko nie używajcie, proszę, drodzy dziennikarze, słowa „presja”. Zresztą w „Spieglu”, czytanym i szanowanym przez europejskie elity, od dłuższego czasu można znaleźć tego typu „kontrolowane przecieki” z urzędu kanclerskiego.
Premier Sócrates zdaje sobie sprawę, że przyjęcie pomocy wprawdzie pomoże wspólnej walucie, ale narazi go na konieczność dużo drastyczniejszych reform niż te, które zaplanował na ten rok. Niemcy i Francuzi boją się z kolei, że upór Portugalii może spowodować, iż kryzys jeszcze bardziej się zaostrzy i rozleje na Hiszpanię oraz Włochy. Co ciekawe, sami Hiszpanie wyrażają odmienne zdanie. Według Eleny Salgado, minister finansów madryckiego rządu, Portugalia na tyle zbiła deficyt budżetu w 2010 roku (z 9,3 proc. do 7,3 proc.), że na razie nie musi sięgać po fundusz.
Salgado wie, że jeśli Portugalia ulegnie żądaniom Berlina i Paryża, któregoś pięknego dnia sama przeczyta w „Spieglu”, iż jest kolejne państwo, któremu należy koniecznie podać pomocną dłoń. Nawet jeśli będzie się opierało...