Bardzo dobrze się złożyło, że jednocześnie musieli pokazać się z jak najlepszej strony wyborcom – w 2010 roku wybieraliśmy nowe władze samorządowe – bo to dodatkowo zmobilizowało ich do pracy. Praca wre, powstają nowe obwodnice, budowane są nowe ośrodki zdrowia, szpitale, szkoły, budynki kulturalne. Gołym okiem widać, że w terenie wiedzą, jak wydawać pieniądze.

Za kilka lat kurek z pieniędzmi z Unii Europejskiej zostanie zakręcony i wtedy o wielkich inwestycjach będziemy mogli zapomnieć. Dodatkowo ograniczą je zmieniające się przepisy o możliwości zadłużania się samorządów. W tej sytuacji zarzuty resortu finansów, że winę za wzrastający deficyt i dług ponosi sektor samorządowy, są nieuzasadnione, a nawet krzywdzące. Skoro zadłużenie lokalnych władz sięgnęło w 2010 roku niespełna 56 mld zł, a dług całego sektora – jak wynika z licznika długu Leszka Balcerowicza – przekroczył 768 mld zł, łatwo wyliczyć, kto tak naprawdę odpowiada za sytuację, w jakiej się znaleźliśmy.

Samorządy apogeum inwestycyjne mają już za sobą, ich długi już nie będą przyrastać w dotychczasowym tempie, pytanie, czy także rządowi uda się opanować rosnące bardzo szybko zadłużenie? To od ministra finansów i rządu rynek oczekuje reform, to dzięki jego działaniom sytuacja finansów publicznych może ulec poprawie. Samorządy to, co mogły zrobić, zrobiły najlepiej jak potrafiły.