Kilka lat temu Rosjanie wstrzymali import polskiego mięsa, później to samo dotknęło firm mleczarskich. W ostatnich tygodniach kłopoty ze sprzedażą jabłek za wschodnią granicą mają sadownicy. Statystyka nie jest dla nas dobra. W zdecydowanej większości przypadków Rosjanie stawiali na swoim. Mięso, owszem, znów im sprzedajemy, ale zezwolenia na wywóz ma znacznie mniejsza liczba polskich firm niż przed konfliktem. Podobnie jest z mleczarniami.
Ale wczoraj i my mogliśmy ogłosić sukces. Po trwających od jesieni sporach, w których efekcie oba kraje zamknęły granice dla przewoźników, Polska wynegocjowała niespotykaną dotąd liczbę zezwoleń transportowych w Rosji. Inaczej rosyjskie tiry nie przejechałyby przez Polskę a ze względu na nasze położenie geograficzne nie mogą sobie na to pozwolić. Przejazd naokoło przez Słowację i Ukrainę czy wyprawa promem z Niemiec do Helsinek za bardzo podniosłyby koszty transportu, nie mówiąc już o czasie przejazdu ciężarówki. Rosyjskiej gospodarce, choć znów rośnie, do ponad 8-proc. rocznej dynamiki PKB sprzed kryzysu daleko. Kiedyś Rosjanie mogli się obejść bez polskiej wieprzowiny czy mleka, teraz nie stać ich na to, żeby tysiące ich firm miały problem z dostawą komponentów, a na ich stoły nie trafiała zachodnia żywność (często także z Polski).
Reguły biznesu są nieubłagane.