Zakończył się jeden z największych sporów biznesowych, którego stronami były grupy kapitałowe Vivendi, Deutsche Telecom i Elektrim, a który dotyczył operatora sieci Era i Heyah.
Na ogrom tego konfliktu składały się nie tylko wartość, o którą chodziło – przedmiot sporu był wyceniany na wiele miliardów, ale też fakt, że trwał on już lat kilkanaście, w jego ramach toczyło się jednocześnie przeszło pięćdziesiąt powiązanych ze sobą procesów sądowych i arbitrażowych w różnych krajach, łącznie ze sprawami z zakresu umów o ochronie inwestycji, gdzie stroną pozwaną była Polska.
W takiej sytuacji trudno było nie tylko przewidzieć wynik konfliktu, ale i czas jego trwania – szczególnie, że sądy i arbitrażowe składy orzekające nie mają zwyczaju koordynować swoich orzeczeń. Nie dziwi więc, że mimo całej ostrości sporu zwaśnione strony zakończyły go ugodą, co przy takim zapętleniu jest właściwie jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
Nie biorąc bezpośredniego udziału w tym sporze, miałem przyjemność uczestniczenia w ostatnim akordzie – przyjęciu, w czasie którego do niedawna zwaśnione strony w przyjacielskiej atmosferze wymieniły podpisane dokumenty kończące spór.
Większość gości stanowili prawnicy, którzy reprezentowali i doradzali swoim mocodawcom, i których uważa się za głównych beneficjentów sporu, z racji pobieranych honorariów. Jednak prawnicy też nie wyglądali na niezadowolonych, nie lubi się bowiem spraw, w które trzeba wkładać wiele wysiłków, a których wynik jest nie do końca przewidywalny, także w zakresie terminu zakończenia.