W Europie zagrożonej krachem finansowym ukształtowały się dwa modele walki z kryzysem. W pierwszym (Irlandia, Grecja, Włochy) przyjęcie pakietów stabilizacyjnych związane jest ze zmianą rządów. W drugim (Portugalia) plan reform budżetowych przyjmowany jest dość zgodnie zarówno przez partię rządzącą, jak i opozycję. Polska świadomie bądź w następstwie rozwoju wypadków będzie musiała wybrać jeden z tych dwóch wariantów.
Oczywiście zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby nasze reformy miały jak największe poparcie polityczne. Warto jednak zauważyć, że portugalski konsensus bynajmniej nie oznacza mniejszej skali protestów społecznych. Zapewne protesty będą w każdej sytuacji politycznej. Ale ważne jest, aby nieuchronny gniew ludu nie był wykorzystywany do walki politycznej.
Podstawowym warunkiem pokoju politycznego jest zgoda wszystkich sił, że reformy są konieczne i że muszą być związane z pewnymi kosztami społecznymi. Na razie wygląda to nie najlepiej. Platforma Obywatelska bardzo długo bagatelizowała zagrożenia. Przed wyborami można było to zrozumieć, ale od wyborów minęło już sporo czasu.
Pierwszym sygnałem wskazującym, że sytuacja może się pogorszyć i konieczne będą dodatkowe cięcia, jest piątkowa wypowiedź ministra Jacka Rostowskiego; przedstawił on koncepcję „trzech budżetów". Jest to krok w dobrym kierunku, ale nie został wsparty przez koalicyjne PSL. Przeciwnie, wypowiedź prezesa PSL i prawdopodobnie etatowego wicepremiera od gospodarki wskazuje na bagatelizowanie zagrożeń.
Waldemar Pawlak twierdzi, że gdy w Europie będzie źle, to złoty się osłabi, wzrośnie eksport, a na rynku wewnętrznym produkty krajowe wyprą towary z importu (olej Kujawski benzynę?). Będzie zatem świetnie. W każdym razie szef PSL się nie martwi. Wręcz przeciwnie, zapowiedział, że „PSL będzie zachęcał do tego, by wykorzystać dobrą koniunkturę bieżącego roku w lepszym kształtowaniu przyszłorocznego budżetu" (co to dokładnie znaczy, nie wiadomo, można jednak podejrzewać, że żadna reforma KRUS w grę nie wchodzi).