W tej chwili wszyscy pracujący na Kubie są zatrudniani przez państwo, a do 2015 r. 40 proc. zatrudnionych ma być poza rządem. W 2010 r. podpisany został dekret pozwalający na samozatrudnienie i tworzenie małych, jednoosobowych firm. Według założeń w pierwszym roku miało być wydanych 100 tys. licencji na mikrofirmy, a zainteresowanie Kubańczyków było tak duże, że wydano ich 280 tys. Na około 4 mln ludzi aktywnych zawodowo na wyspie, w tej chwili już prawie 10 proc., nie wliczając rolników, prowadzi mikro przedsiębiorstwa. Tworzy się bardzo dużo restauracji, po modyfikacjach w prawie można w nich zatrudniać 15 pracowników. Niedawno uzgodniono też plan budowy pól golfowych, w którym mają brać udział firmy zagraniczne razem z państwem.
Zmiany są wprowadzane w wyniku presji społecznej czy rewolucji światopoglądowej 80-letniego Raula Castro?
Społeczeństwo prosiło o te zmiany od dawna. Od dłuższego czasu spadał poziom życia, jeszcze teraz poziom wynagrodzenia nie starcza na podstawowe wydatki obywateli. Raul Castro zrozumiał, że pewne zmiany są niezbędne, nie chciał czekać, by to dopiero jego następcy je wprowadzili. Poprawiając poziom życia na wyspie, to on będzie zapamiętany jako reformator, który poprawił sytuację społeczeństwa.
Kuba pamięta okresy decentralizacji, po których wracała jeszcze silniejsza centralizacja...
Taka polityka była charakterystyczna dla czasów Fidela, Raul jest jednak dużo bardziej pragmatyczny zarówno ekonomicznie, jak i politycznie. Na Kubie jest wprowadzany model stopniowej zmiany, a nie terapii szokowej. To zresztą jedna z rad, jaką usłyszałem na spotkaniu z prof. Kołodko, aby gospodarkę otwierać stopniowo, nie przekazywać wszystkiego w ręce zagraniczne, jak zrobiła Polska np. z sektorem bankowym.
A czy Kuba pozwoli na powstanie komercyjnych banków u siebie?