Wątpię, czy poprawność polityczna może zmienić rzeczywistość. A rzeczywistość gospodarcza – jaka jest, każdy widzi. Od lat za najprostszy dowód istnienia podziału kraju na Polskę A i B uchodziła mapa kolejowa Polski. Na zachodzie linie kolejowe są kilkakrotnie dłuższe niż na wschodzie. Ale przykłady niedorozwoju można mnożyć.
Gdzie pojedzie polskie TGV (o ile się go doczekamy)? Tylko na zachód od Warszawy. Ile z prawie 550 km autostrad, które są już gotowe, znajduje się na wschodzie? Zero. Ile lotnisk międzynarodowych działa w Polsce na wschód od 21 południka? Jedno – pod Rzeszowem. Buduje się drugi port w Lublinie.
To przykłady dla tych, którzy nie ufają statystyce. Bo ta ostatnia jest jeszcze bardziej dobitna. W pięciu województwach uchodzących za mniej rozwinięte w porównaniu ze średnią dla całego kraju mieliśmy w 2011 roku o 14 proc. niższe wynagrodzenia w firmach, o 10 proc. mniej przedsiębiorstw i o 22 proc. niższe nakłady inwestycyjne. Jedyną iskierką nadziei jest niższa stopa bezrobocia (aż o 3 pkt proc.). Wyrównywanie szans i standardu życia powinno być obowiązkiem państwa.
Na razie wyrównywanie zamożności idzie tak sobie. W latach 2007 – 2013 z programów regionalnych UE (przy wsparciu budżetu) średnio na jednego mieszkańca trafi ok. 458 euro. Z najbiedniejszej piątki aż trzy województwa znalazły się dużo poniżej tej średniej. Tylko do mieszkańców Podkarpackiego i Lubelskiego trafiło więcej pieniędzy. Ostatni rok na przykładzie Lublina pokazuje, że ta inwestycja się opłaca. I daje nadzieję, że zamiast lepszych i gorszych pod względem gospodarczym za kilkanaście lat Polska będzie bardziej jednolita. Bo nie ma powodu, by jedni Polacy mieli już na starcie w życiu gorzej niż inni.