Pewne rzeczy na rynku zawsze będą nas dziwić. Często niesłusznie. Czasem nie potrafimy po prostu spojrzeć na sprawę z punktu widzenia innych, a w szczególności nie potrafimy zrozumieć, że wystarczy drobna zmiana perspektywy, aby to, co wydaje się dobre, było złe lub odwrotnie.
Ot, weźmy dla przykładu sprawę druku pustego pieniądza przez główne banki centralne świata. Na czele znajduje się oczywiście amerykański Fed, który bez cienia wahania już wydrukował ponad 2 bln całkowicie pustych dolarów, a obecnie najprawdopodobniej przymierza się do druku trzeciego. Fed nie jest tak szczery i prostoduszny, by całą rzecz nazywać po imieniu, czyli drukowaniem pustego pieniądza. Zresztą przecież rzeczywiście fizycznie niczego nie drukuje, otwierając tylko jednym kliknięciem klawisza w komputerze wielomiliardowe linie kredytowe. A dla całej tej operacji wymyślił ładną nazwę „luzowania ilościowego", którego trzecią transzę właśnie rozpoczyna.
Fed nie jest oczywiście odosobniony. Dziarsko jego śladem podąża zarówno Bank Anglii, jak i Bank Japonii. Bardziej skomplikowaną drogę musi przebyć Europejski Bank Centralny, bowiem do masowego druku pustych euro potrzebna jest zgoda jego głównych akcjonariuszy (krajów strefy euro). A tymczasem największy akcjonariusz – Niemcy– o druku pustych pieniędzy myśli z najwyższą niechęcią. Mimo to jednak, krok po kroku, maszyny drukarskie rozpędzają się i w Europie.
Czy banki postępują słusznie czy nie? No cóż, jak to zwykle bywa w ekonomii, odpowiedź zależy od poglądów oceniającego. Twardzi zwolennicy niezależności banków centralnych i mocnego pieniądza uważają, że to skandal. Z kolei ekonomiści bardziej wrażliwi na problemy realnej gospodarki (i wierzący, że za pomocą dodatkowego pieniądza można jej pomóc) uważają, że nie ma innego wyjścia. Alternatywą są bowiem masowe bankructwa rządów, banków i przedsiębiorstw, a w ślad za tym, któż wie, możne nawet powtórka dramatycznej globalnej recesji i 40-proc. bezrobocia z czasów wielkiego kryzysu lat 30.
Niezależnie od poglądów dotyczących krótkookresowej skuteczności polityki pieniężnej w stymulowaniu popytu, wszyscy chyba zgadzają się, że długookresową konsekwencją znacznego zwiększenia ilości pieniądza w obiegu musi stać się podwyższona globalna inflacja. Tyle że choć dla wielu ekonomistów jest to wizja przerażająca, oznaczająca kiepskie warunki dla oszczędzania i inwestowania, to dla innych jest to całkiem użyteczna recepta na rozwiązanie problemu nadmiernego zadłużenia rządów. W końcu obligacje rządowe nie są zazwyczaj chronione przed inflacją, a w wyniku podwyższonej inflacji rządy realnie muszą oddać inwestorom tylko część pieniędzy, które od nich wcześniej pożyczyły.