Większość ekonomistów nie należy do fanów programu PiS. Wiele proponowanych rozwiązań jest odległych od tych rynkowych. Często mają przy tym charakter populistyczny.
Program Platformy (przynajmniej ten przedstawiany dawniej) jest znacznie lepiej przygotowany i bliższy temu, co widzimy w większości rozwiniętych krajów. Ale co z tego, kiedy nie wiemy, co się z tym programem dzieje. Pogłębia się kryzys, zmienia się cały świat, a rząd, jeśli nawet na to reaguje, to jakimiś pojedynczymi decyzjami.
Tymczasem społeczeństwo oczekuje dyskusji, nowego planu działań. Prawie wszyscy obawiają się utraty pracy, wzrostu cen i podwyżki podatków, a rząd Donalda Tuska milczy. Opozycja zaś organizuje debatę.
Oczywiście dyskusja miała wady. Gdy wachlarz poruszanych tematów obejmuje wszystkie możliwe zagadnienia, to nie można omówić żadnego z nich dokładnie. Problemem była też pewna „nadreprezentacja” ekonomistów o skrajnych poglądach, bo nie wszyscy z tych najbardziej znanych przyjęli zaproszenia. Co ciekawe, większość obecnych nie chciała się odnosić do programu PiS (chyba go nie czytali). Mówili tylko o pewnych ogólnych wnioskach, a nie szczegółowych rozwiązaniach. Największe emocje dotyczyły tego, co Polska osiągnęła przez ostatnie 20 lat - czy był to sukces czy porażka. Wszyscy natomiast się zgadzali, że nasz kraj potrzebuje poważnych zmian, a nie jakiejś korekty przepisów. Dużo było też o demografii i ochronie polskiego charakteru gospodarki.
Dzięki tej debacie PiS pokazał się jako partia otwarta na dyskusję. Teraz Platformie trudno będzie straszyć nim wyborców. Nikt ich nie przekona, że był to jeszcze jeden propagandowy popis partii zamkniętej na argumenty, która, jeśli przejmie władzę, doprowadzi do zapaści finansów publicznych. Świadectwem tych wizerunkowych zmian jest choćby to, że dwie poważne telewizje transmitowały całą debatę.