Dzisiejszy felieton opracowałem więc również w formie rozprawki naukowej poświęconej niezwykle ważnemu tematowi, który zgalwanizował dziś dyskusję ekonomiczną na samych szczytach władzy. Nie, nie chodzi o rozwijający się globalny kryzys gospodarczy wywołany pandemią ani o limit zadłużenia państwa. Chodzi o coś znacznie ważniejszego. Obecna pani wicepremier, zadowolona z funkcjonowania bonu turystycznego o wartości 500 zł na każde dziecko, wyraziła pogląd, że w takiej formie można by wypłacać również inne świadczenia społeczne o wartości 500 zł. Na co zareagowała zaraz była pani premier, twierdząc że jest to prosta droga do katastrofy.

Analizę naukową problemu należy zacząć od stwierdzenia, że bony od dawna odgrywały fundamentalną rolę w polskiej polityce gospodarczej. Choć za nieuzasadnione należy uznać poglądy, jakoby sprowadziła je z Włoch królowa Bona (sprowadziła tylko włoszczyznę), to bez wątpienia na bonach Pekao, oficjalnie zwanych „bonami towarowymi eksportu wewnętrznego", opierała się polska gospodarka w czasach komunistycznych. Były to wydrukowane w kraju niby-pieniądze o nominałach wyrażonych w dolarach. Władze wprowadziły je w roku 1960, regulując swoje zobowiązania wobec tych obywateli, którym należało się coś w dewizach (np. marynarzom za pracę na statkach).

Otwierały one dostęp do niewyobrażalnych luksusów, możliwych do kupienia jedynie w dewizowych sklepach Pewex: zagranicznych alkoholi (na czele z brandy Napoleon za 2,70 dol.), dżinsów (Wranglery za 16 dol.), fistaszków, koreczków anchois, zachodnich papierosów, kożuchów, a nawet płytek ceramicznych do łazienki i samochodów. Rosnący z czasem rozziew pomiędzy tym, co oferowały bony Pekao, a kurczącymi się możliwościami zakupów za złote, stanowił niewątpliwie jeden z powodów upadku władzy komunistycznej.

Jak bardzo słusznie zauważono, zastąpienie świadczenia 500+ wypłacanego w gotówce przez bon mogłoby i dziś doprowadzić do podobnego kataklizmu. Wypłacając świadczenia społeczne w bonach, za które można kupić tylko określone rodzaje dóbr, teoretycznie zyskujemy pewność, że pieniądze są wydawane zgodnie z przeznaczeniem: bon turystyczny na odpoczynek, a bon 500+ na potrzeby dzieci. Tak robi się również w USA, wypłacając część zasiłków socjalnych w formie bonów (dziś realizowanych kartami płatniczymi), które mogą być przeznaczone np. tylko na zakup żywności (ale już nie piwa). Jednak, po pierwsze, gwałci to świętą zasadę, że rodzice wiedzą lepiej od państwa, czego potrzebuje ich dziecko. Po drugie, poniża dumny naród podejrzeniem, że może wydawać pieniądze na cele inne niż szczytne. Po trzecie, otwiera natychmiast czarny rynek handlu bonami (jak w PRL!). Więc po czwarte, wyborcom może się nie spodobać.

Reasumując: ekonomiczny sens może to i ma, politycznego nie ma żadnego. Ale daje temat do felietonu w czasie wakacyjnej posuchy. Co było do udowodnienia.