Nie ma co się temu dziwić. Bo ten najwyższy światowy segment rynku rzadko odczuwa prawdziwy dołek. Sprzedaż dóbr z luksusowego szczytu może nieznacznie spaść, wolniej rosnąć, ale nigdy nie ma tam zapaści takiej, jak jest to w przypadku towarów, które mieszczą się w statystycznej średniej rynku.
Produkty są zazwyczaj przeznaczone dla klientów, dla których nie jest problemem wydanie kilku tysięcy euro czy kilkunastu tysięcy złotych. A tacy są wszędzie, także w Polsce i powinniśmy się z tego cieszyć. Przy tym niewykluczone, że Vuitton, którego wyroby chętnie są podrabiane na świecie, mógł czekać z wejściem do Polski, aby dać szansę na „wyczyszczenie" naszego rynku z kompromitujących podróbek. Niewykluczone, że na to samo czekają także Prada, Chanel czy Dior, których w Polsce nadal nie ma.
Naturalnie wejściu Vuittona na polski rynek będzie towarzyszyło wydziwianie, jak bardzo jest drogi. Tak było wówczas, gdy otwierano warszawski vitkAc. Tymczasem rynek luksusowy na całym świecie dlatego jest luksusowy, że nie wszystkich stać na kupowanie horrendalnie drogich produktów. Reszcie pozostaje patrzeć na słynne torebki z logo LV jak na dzieła sztuki, na których kupno stać jest tylko nielicznych. Tak samo nie wszyscy jeżdżą porsche, maserati i ferrari i nie mieszkają w rezydencjach.
Faktem jest jednak, że w Polsce ten rynek ma wartość ok. 27 mld zł, raptem o 8 mld zł mniej, niż najprawdopodobniej wyniesie nasz tegoroczny deficyt budżetowy. Tyle że niestety nawet przy najlepszej woli światowej elity tych dwóch wielkości w żaden sposób nie da się zbilansować.