Wygrał w cuglach minister finansów Niemiec Wolfgang Schaeuble, który został najwyżej oceniony za wkład w rodzącą się architekturę finansów europejskich i za doskonałe panowanie nad finansami własnego kraju. Minister Jacek Rostowski kolejny raz uplasował się w ścisłej czołówce, zajmując trzecie miejsce w doskonałym towarzystwie, po Andersie Borgu, ministrze finansów Szwecji, a przed Juttą Urpilainen, minister finansów Finlandii. Tym samym Polska po raz kolejny usytuowała się na finansowej mapie Europy wśród solidnych państw północy, dbających o równowagę finansów publicznych, dobrze ocenianych przez polityków i przez rynki, które wynagradzają je niskim oprocentowaniem obligacji.
Wysoka pozycja Polski i jej ministra nie była w „FT" specjalnie komentowana ani przez redakcję, ani przez cytowanych ekspertów. Zwracano uwagę na spektakularny awans włoskiego ministra z 18. miejsca w zeszłym roku na 8. oraz na powrót irlandzkiego ministra do czołówki na wysokie piąte miejsce. Trzecie miejsce ministra Rostowskiego to „no news", uznano je za coś normalnego i spodziewanego. Jakże daleką przeszliśmy więc drogę od czasu, gdy zaledwie 20 lat temu międzynarodowa prasa zachwycała się, że w Warszawie otwarto pierwszą restaurację McDonald's, a w dawnym Domu Partii pojawiły się początki giełdy.
Kiedy porównamy zagraniczny odbiór naszego ministra finansów i naszej gospodarki z tym, co słychać i widać w kraju, odnosi się wrażenie, że nie jesteśmy na północy, tylko na głębokim południu, w jakimś kraju zamieszkanym przez wrogie plemiona, które spowici narkotycznym dymem szamani zagrzewają do walki. Gospodarki takich kraików wloką się w ogonie wszelkich międzynarodowych ocen i rankingów.
Na razie pewne jest jedynie to, że gdyby minister Rostowski suchą nogą przeszedł Wisłę po wodzie, zarzucono by mu brak umiejętności pływania i zażądano jego natychmiastowego odwołania ze względu na zbyt niskie kwalifikacje.