Uważali, że im więcej państwa w ich przedsiębiorstwie, tym dla nich lepiej. Stąd w wielu spółkach dochodziło do burzliwych protestów przeciwko prywatyzacji. W innych protestowano przeciwko zmniejszaniu przez Skarb Państwa stanu posiadania akcji, nawet jeżeli skarb utrzymywał w spółce większość głosów lub zachowywał nad nią kontrolę właścicielską.
Stanowisko załóg i związkowców jest w pełni zrozumiałe.
W celu uzyskania rzekomego „przyzwolenia społecznego" na komercjalizację i prywatyzację przedsiębiorstw państwowych zapewniono pracownikom (w rzeczy samej – liderom związkowym) reprezentację w radzie nadzorczej, a w niektórych przypadkach nawet w zarządzie. Lecz w praktyce jedynym realnym przyzwoleniem było przyzwolenie Skarbu Państwa na nadużywanie przez związki reprezentacji w radach nadzorczych i w zarządach spółek do celów partykularnych, często godzących w interesy spółki.
Przypadek KGHM wskazuje, że Skarb Państwa przestaje być bezwolnym narzędziem związkowców. Owszem, nadal obowiązują przepisy dające załogom reprezentację w radzie nadzorczej, lecz Skarb Państwa zaczął – przynajmniej w tej spółce – dbać, by reprezentantami nie były osoby, które nie dają rękojmi poszanowania interesu spółki, są nawet dla tego interesu realnym zagrożeniem.
Już w 2010 r. walne zgromadzenie KGHM, na którym wiodąca rola przypada Skarbowi Państwa, nie powołało do rady nadzorczej niektórych wybranych przez załogę liderów związkowych. Powodów było kilka, jak brak poszanowania poufności obrad rady, stawianie interesu pracowników ponad interes spółki, dobro akcjonariuszy i prawa rynku, a także awanturnicza postawa przywódców związków podczas demonstracji pracowniczej. Takie samo stanowisko zajęły walne zgromadzenia w kolejnych latach, nawet ostatnio (21 listopada). Tym razem przeszło już ono niemal bez echa.