W ciągu niespełna kilku tygodni nastąpiło niesamowite przyspieszenie w kwestii naszego przyszłego członkostwa w strefie euro. Jeszcze w końcu września Ministerstwo Finansów w sprawozdaniu o działalności pełnomocnika rządu ds. euro informowało, że rząd wstrzymał prace nad Narodowym Planem Wprowadzenia Euro. Ale już w momencie ogłoszenia tego dokumentu pełnomocnik musiał się ostro tłumaczyć, że żadnych prac nie zawiesza. Znamienne były słowa premiera, który powiedział jednoznacznie, że poza strefą euro czeka nas członkostwo w UE drugiej kategorii. Niestety jest to prawda, tyle że czasu trochę musi upłynąć, aż dotrze ona do szerszej opinii publicznej, a jeszcze więcej – do opozycji. Dziś bowiem trudno sobie wciąż wyobrazić, jak wyglądać będzie wspólnota pod koniec tej dekady. Tyle że jeśli tej wyobraźni nie uruchomimy teraz, to będzie nam znacznie trudniej wejść do tego kręgu. Teraz, kiedy tworzy się nowy ład gospodarczo -instytucjonalny w Europie, mamy szanse albo go kształtować, albo stać obok jak Czesi czy Brytyjczycy. Na staniu obok historycznie najlepiej nam nie wychodziło.
Przeciwnicy, oprócz utraty suwerenności i tym podobnych wielkich słów, wskazywać będą również argument ważki ekonomicznie – utratę elastycznego kursu jako sposobu na skuteczny mechanizm zachowania konkurencyjności gospodarki. Tyle że poprawia to konkurencyjność, ale nie likwiduje przyczyn, z powodu których została ona utracona. Innymi słowy, zmniejsza presję na reformy strukturalne, zarówno w gospodarce, jak i w przedsiębiorstwach. A taki proces – który właśnie teraz przebiega w Europie Południowej – jest kluczowy, choć bolesny.
Trwa dłużej, ale skutkuje poprawą pozycji konkurencyjnej na trwałe. Tak się stało z Niemcami w poprzedniej dekadzie, tak dzieje się w Hiszpanii czy Portugalii. Powoli zwiększają one eksport i niwelują deficyt na rachunku bieżącym, maleją relatywnie koszty pracy. Za kilka lat, przy odpowiedniej konsekwencji, będą mogły podążyć drogą Niemiec. Euro wcale nie ogranicza możliwości bycia konkurencyjnym – wymaga jednak więcej wysiłku, ale skutki są bardziej długofalowe. Nie ma więc zagrożenia, że Polska nie będzie miała żadnych mechanizmów dostosowawczych. Oczywiście w okresie spowolnienia nie będziemy mogli korzystać ze słabego złotego, ale też premia za ryzyko będzie znacznie niższa, co sprzyjać będzie z kolei inwestycjom. A to one tworzą potencjał gospodarki w długim okresie. A nie elastyczny kurs walutowy.