Tymczasem przepychanki w tej sprawie trwają już od tak długiego czasu, że można byłoby chyba już obliczyć kwadraturę koła. Od 22 stycznia pracuje specjalny niezależny zespół, który miał przeprowadzić odpowiednie analizy. Cóż wynikło z jego prac? Ano, de facto nic. Jak bowiem napisała giełda, „z przedstawionego materiału wynika, że za pomocą analiz ilościowych nie można w sposób jednoznaczny potwierdzić, ani zaprzeczyć tezie, że wydłużenie sesji miało pozytywny wpływ na wartość obrotów".
Bo wprawdzie w okresie obowiązywania dłuższej sesji obroty wzrosły, ale nie sposób stwierdzić, czy było to spowodowane właśnie dłuższym handlem. Domy maklerskie są natomiast pewne, że przyczyniło się to do wzrostu ich kosztów. To zaś może – choć nie musi – doprowadzić do sytuacji, w której sesja będzie sobie trwała do 17.30, ale zlecenia będzie się składać za pośrednictwem coraz mniejszej liczby brokerów – bo część z nich tych kosztów w dłuższym okresie nie udźwignie. Albo też pozostaną wszyscy – ale kosztami obciążą klientów.
I chyba to właśnie należałoby brać pod uwagę nawet bardziej niż zwiększone (nie wiadomo z jakiego powodu) obroty. Jeśli ktoś chce grać na giełdzie, to zagra – czy do 17.30, czy do 17, a może jeszcze krócej.
Czy rozwiązaniem będzie handel pozasesyjny? Byłby, ale zależy to od jego organizacji. A dokładnie od infrastruktury i systemów informatycznych – giełdy i maklerów.