Na ile pandemia wpłynęła na plany rozwoju sieci Max Premium Burgers w Polsce? Czy zawieszono jakiś projekt inwestycyjny? Jak mogą wyglądać następne miesiące?
Chcę zacząć od tego, że podtrzymujemy plany rozwoju w Polsce. Otwarcie dziesiątego lokalu może nie jest kamieniem milowym, ale z pewnością pierwszą okrągłą liczbą w naszej wciąż krótkiej historii na polskim rynku. W marcu czy kwietniu mieliśmy do czynienia z sytuacją nową i o trudnych do przewidzenia konsekwencjach, dlatego z przezorności biznesowej wstrzymaliśmy na pewien czas zaciąganie nowych zobowiązań dotyczących nieruchomości. Właśnie otwierana restauracja w podwarszawskich Babicach i uruchomiony w czerwcu lokal w Tychach to oczywiście inwestycje rozpoczęte przed pandemią. Ale już w ostatnich tygodniach rozpoczęliśmy budowę dwóch nowych lokali– w Radomiu i drugiego we Wrocławiu.
A co do projektów, to mówiłbym raczej o zmianie priorytetów. W bardzo krótkim czasie rozwinęliśmy sprzedaż za pośrednictwem firm dowozowych czy transakcji online z odbiorem na miejscu. Każdy, kto wie coś o gastronomii sieciowej, zdaje sobie sprawę, ile wyzwań wiąże się z „deliverką" – od zabezpieczania żywności na czas transportu, przez przeszkolenie pracowników z obsługi czasem nawet czterech tabletów firm dowozowych, po zapewnienie widoczności oferty w ich aplikacjach. Cieszę się, że polski zespół świetnie poradził sobie z tymi wyzwaniami.
Czy były zwolnienia pracowników?
Nie. Zwolnienia traktowaliśmy jako zupełną ostateczność. Na szczęście udało się ich uniknąć. Jesteśmy firmą rodzinną, nie korporacją, w której liczy się jedynie rachunek ekonomiczny. Podejmowaliśmy różne kroki, wysyłaliśmy ludzi na zaległe urlopy, modyfikowaliśmy grafiki itp. W przypadku pracowników biura konieczne były też redukcje wynagrodzenia.