Bjørn Kjos, choć należy do elity finansowej Norwegii i dorobił się dużych pieniędzy, to jednak wciąż zachowuje się jak typowy mieszkaniec tego kraju. Prowadzi skromne życie z dala od wystawnych imprez. Ma wciąż tę sama żonę Gerd, z którą wychował trójkę dzieci, obecnie już dorosłych.
Kjos mieszka w ojczystej Norwegii, gdzie mieści się też centrala firmy, której w pogoni za niskimi podatkami nie zamierza nigdzie przenosić. Jedyne dodatkowe wydatki, na jakie sobie pozwolił, to letnie domy na Lofotach oraz w Hardangervidda. Jednak dla jego rodaków to typowe – mimo że mieszkają w jednym z najbogatszych krajów na świecie, to większość nie chce wyjeżdżać na wakacje w tropiki czy gdziekolwiek indziej, tylko wybiera letnie domy na prowincji.
Z prowincji do armii
W tekstach na temat prezesa Kjosa (który jest jednocześnie założycielem oraz głównym udziałowcem Norwegian Air Shuttle) przewijają się zazwyczaj opinie mieszkańców Oslo, którzy mówią o nim, że jest taki sam jak oni i w żaden sposób się nie wywyższa. Choć stworzył drugą co do wielkości linię lotniczą w Skandynawii, to ma w sobie wiele pokory.
Urodził się niemal 67 lat temu w norweskiej wsi Sokna w prowincji Ringerike w południowej części kraju. Lotniczego bakcyla złapał już w rodzinnym domu – ojciec Ola nie tylko pracował w linii lotniczej, ale również kupił mały samolot, na którym uczył latania. Chciał z tym związać swoją przyszłość – pod koniec lat 60. trafił również do USA, aby kształcić się na pilota wojskowego. Był nim do 1975 r., kiedy to postanowił przejść do lotnictwa cywilnego, jednak skandynawski SAS odrzucił jego podanie argumentując, że nie potrzebuje nowych pilotów.
Wydawało się, że przygoda Bjørna Kjosa z lotnictwem jest definitywnie zakończona. Skończył studia prawnicze, wiele lat pracował w zawodzie, zostając nawet sędzią w okręgu Moss. W hierarchii doszedł na tyle wysoko, że współpracował również z norweskim Sądem Najwyższym.