To nowy pomysł rządu na wsparcie rozwoju przedsiębiorczości. I docelowo – innowacyjności, bo można zakładać, że młodzi ludzie na studiach mają świetne pomysły, wychodzące poza kanon tradycyjnego binzesu.

Takim rozwiązaniom można tylko przyklasnąć. Bo w sytuacji, gdy banki komercyjne niechętnie w ogóle udzielają kredytów, a zwłaszcza takich dla nowych firm, rząd powinien wypełniać tę lukę rynkową. Sami zainteresowani pewnie woleliby, gdyby były to bezzwrotne dotacje, ale cóż – tak krawiec staje, jak mu materii staje.

Z punktu widzenia całej gospodarki rodzi się jednak pytanie o efektywność takich mikropożyczek. Przypomnijmy, że to już drugi w ostatnim czasie – po systemie gwarancji dla małych i średnich firm – rządowy program, który ma wspierać przedsiębiorczość. Oba instrumenty zapewne przyczynią się do tego, że powstanie nieco więcej firm i trochę więcej z nich zainwestuje. Jednak w skali globalnej nie ma co oczekiwać cudów.

Zarówno dotacje (także te finansowane z funduszy UE), jak i preferencyjne instrumenty zwrotne, to tak naprawdę ułamek w porównaniu z np. całkowitymi nakładami na inwestycje przedsiębiorstw. Pozytywne efekty publicznej pomocy widać więc przede wszystkim na poziomie firmy, a nie całej gospodarki. Dopóki nie przyjdzie ożywienie gospodarcze, dopóty nie można się spodziewać poprawy kondycji przedsiębiorstw czy wzrostu ich inwestycji. To można osiągnąć np. obniżając podatki.