Przynajmniej jeśli chodzi o wskaźniki makroekonomiczne. Czwartkowa publikacja indeksu koniunktury PMI potwierdziła, że dołek w gospodarce już mamy za sobą. W Polsce PMI dla przemysłu wyszedł wyraźnie powyżej wartości 50 pkt, która jest granicą oddzielającą pogorszenie koniunktury od ożywienia. W dodatku od razu wskoczył na poziom najwyższy od stycznia 2012 r.
Poprawa koniunktury nastąpiła nie tylko w Polsce, ale też w strefie euro i jej największej gospodarce – w Niemczech. To dla nas bardzo ważne, bo to największy odbiorca naszego eksportu. Jak podał liczący wskaźniki PMI bank HSBC, liczba nowych zamówień eksportowych dla naszych firm wzrosła w najszybszym tempie od stycznia 2012 roku. Ale zwiększył się też popyt krajowy, czyli Polacy śmielej zaczęli wydawać pieniądze.
Wygląda więc na to, że polskie firmy znowu sobie poradziły w trudnych czasach. I stało się to jak zwykle bez wsparcia rządu. Bo dwa sztandarowe projekty mające pomóc gospodarce w trudnych czasach: program Inwestycje Polskie i druga ustawa antykryzysowa ruszą – o ile w ogóle – z ogromnym opóźnieniem. Pewnie jednak i tak usłyszymy, że Polska nie wpadła w recesję dzięki zdecydowanym i mądrym decyzjom premiera i jego ministrów. Ale to dopiero za kilka tygodni, bo politycy rozjechali się na szczęście na wakacje.
Teraz najistotniejsze jest pytanie, jak trwałe będzie kiełkujące właśnie ożywienie. Czy nie zdusi go kolejna fala zawirowań w strefie euro? Wiadomo, że kryzys zadłużenia nie został tam zażegnany, tylko mniej się o nim teraz mówi, czekając z trudnymi decyzjami na wynik wrześniowych wyborów w Niemczech. Czyli czynnik niepewności pozostał. A to właśnie niepewność jest największym zagrożeniem dla utrzymania trwałego wzrostu gospodarczego.