95 mln dol. – tyle w ciągu ostatniego roku wpłynęło na konto E. L. James. To światowy rekord wśród pisarzy. Niezorientowanym, jeśli tacy są, podpowiadam, że to autorka cyklu trzech bardzo głośnych, także w Polsce, erotycznych powieści złośliwie zwanych przez niektórych pornoliteraturą dla gospodyń domowych.

Redaktorzy amerykańskiego "Forbesa", który podliczył najlepiej zarabiających pisarzy świata, tak skomentowali tegoroczny ranking: „bez zacięcia do komercyjnego pisania można zapomnieć o debiucie na tej liście". Od lat po rynku krążą wyświechtane powiedzenia o tym, że "loosers make art, winners make business" (przegrani wchodzą w sztukę, wygrani - w biznes), a ów "biznes" liczy się dziś potencjałem finansowym projektów, nie wyłącznie ich artystycznymi walorami. Kiedy Justin Halpern został w USA gwiazdą dzięki skąpym z założenia zapiskom na Twitterze (to w końcu mikroblog) przedrzeźniającym narzekania jego ojca, wydający książki gigant Harper Collins nie zawahał się podpisać z nim umowy na książkę, a Warner Bros. - na bazujący na niej serial ("$#*! My Dad Says", czytaj: "Blip My Dad Says"), który pokazał CBS.

E. L. James swoją „literaturą dla kucharek" także zakasowała w czołówce bardziej doświadczonych i sprawnych pisarsko autorów, jak Stephen King („zaledwie" 20 mln dol. wpływów, miejsce 10), John Grisham (18 mln dol., miejsce 12), „matka" „Harry'ego Pottera"  J.K. Rowling (13 mln dol., miejsce 15) czy George R. R. Martin (przeżywający drugą falę popularności dzięki ekranizacji jego „Gry o tron", 12 mln dol.  miejsce 16). Przychodami może się z nią równać właściwie tylko piszący thrillery i kryminały (m.in. „W sieci pająka" i inne powieści, których bohaterem jest policjant Alex Cross)James Petterson (miejsce drugie: 91 mln dol. przychodów). Między nim i E. L. James oraz trzecią zestawieniu Suzanne Collins, autorką „Igrzysk śmierci", która „zarobiła" w minionym sezonie 55 mln dol., przepaść finansowa jest już jednak ogromna.

Smutne, że czołówka rankingu „Forbesa" to właściwie tylko autorzy powieści sensacyjnej lub romansowej (w rankingu znalazło się też miejsce dla piszącej już chyba od zawsze Danielle Steel).

Pocieszające – że, jak pokazuje wiele przykładów - dobra historia (nie tylko ta obleczona w sensacyjną lub erotyczną otoczkę) zawsze się sprzeda. Może akurat nie czytelnikowi, którego czasem przerośnie zbyt skomplikowaną formą na papierze, ale są jeszcze przystępniejsze dla masowego odbiorcy kino i telewizja. Udanie zekranizowany pisarz spoza nurtu sensacyjno–romansowego nie trafi wprawdzie do światowego rankingu „Forbesa" (ten podsumowuje tylko wpływy ze sprzedaży książek), ale dzięki dodatkowym gażom będzie mógł napisać kolejną powieść dla mniej masowego czytelnika.