Pięć lat po upadku Lehman Brothers i eskalacji największego od lat 30. kryzysu finansowego wciąż zbyt wiele w ocenach jest uproszczeń, a zbyt mało pogłębionej analizy dotyczącej prawdziwych przyczyn.
W powszechnym odczuciu winnymi kryzysu są bankierzy, którzy poprzez swą chciwość doprowadzili do olbrzymich strat prowadzonych przez nich banków, a na dodatek banki te musiały być potem ratowane z pieniędzy podatników. Co więcej, odpowiedzialni za kryzys bankierzy nie ponieśli żadnej odpowiedzialności, poza utratą stołków. Ale – jak to w życiu – problem jest bardziej złożony i tak uproszczona narracja niczego nie wyjaśnia.
Do kryzysu doprowadza zwykle splot czynników, które w połączeniu doprowadzają do nadmiernego wzrostu wartości aktywów, aż do momentu, kiedy balon pęknie. Pęknięcie nastąpiło dokładnie 15 sierpnia 2008. Ale przekłucie balonu nie było przyczyną kryzysu, a jego skutkiem.
Zacząć by należało od początku poprzedniej dekady, kiedy to Alan Greenspan uznał, że trzeba obniżyć stopy procentowe do jednego procenta i utrzymać je na tym poziomie przez ponad dwa lata dla podtrzymania słabego wzrostu po kryzysie i po wydarzeniach z 11 września. W środowisku tak niskich stóp procentowych fantastycznie rozwijał się program wspierania zakupów mieszkań, z którego teraz mogły już korzystać coraz to biedniejsze warstwy amerykańskiego społeczeństwa.
Doszło do tego, że mieszkania kupowali ci, których tak naprawdę nie było stać na ich zakup. Aby zrozumieć przyczyny załamania sprzed 5 lat, nie można pominąć regulacji bankowych, znanych jako Bazylea II, które poprzez swój rygoryzm i jednocześnie luki zachęcały banki do wypychania poza bilans udzielanych masowo kredytów hipotecznych. Na to wszystko reagował sektor prywatny, wierząc zapewne, że tym razem hossa będzie długotrwała, a powiększanie zysków łatwe jak nigdy przedtem. Pamiętać więc należy, że większość kryzysów wywołują interwencje państw, przy udziale sektora prywatnego. A ten, kto był bardziej chciwy... ten więcej relatywnie na kryzysie stracił.