Pracownicy federalni pozostaną na nieplanowanych urlopach. Agencje rządowe nie będą publikować danych, na które czekają analitycy w całym świecie. Miś Yogi w parku Yellowstone nie dość, że nie dostanie papu, to jeszcze nie będzie mógł okraść piknikowych koszyków turystów, bo ich nie będzie.
Rzecz jasna USA nie zginą. Prywatna gospodarka praktycznie nie odczuje skutków owego zakleszczenia. Stany przetrwają, tak jak przetrwały podobny klincz 17 lat temu; wtedy trwał 21 dni.
Jeśli jednak konflikt między republikanami a demokratami będzie się przedłużał, dolegliwości dla zwyczajnego obywatela będą coraz większe. USA straci też na prestiżu w związku z wycofywaniem się z działań międzynarodowych. Interwencja w Syrii przestanie być swobodną decyzją władz amerykańskich, bo stanie się fizycznie niemożliwa ze względów finansowych. Nie wiadomo, kiedy zostaną wznowione negocjacje umowy o wolnym handlu z UE. Naszą drobną stratą będzie brak projekcji filmu „Wałęsa" w Kongresie.
Od dawna wiadomo, że ekonomia nie jest jedynie grą sił wolnorynkowych i w praktyce zawsze uwzględnia interesy polityczne. Jednak wcześniej spory polityczne nie odbywały się w tak złej sytuacji gospodarczej. Wydawałoby się, że trwający już cztery lata kryzys systemu bankowego i budżetowego, dotykający także (a może przede wszystkim) Stany Zjednoczone, powinien skłaniać polityków do zgodnego poszukiwania sposobów naprawy. Ale tak nie jest. W zamian mamy spór przypominający pojedynek na linie rozciągniętej nad przepaścią.
Ważnym wyróżnikiem owego sporu jest, wykazywany we wszystkich badaniach, niemal idealnie równy rozkład zwolenników i przeciwników Affordable Care Act, czy szerzej, prezydenta Obamy. Oznacza to, że nawet jeżeli budżet i podwyższenie pułapu deficytu zostaną uchwalone, potencjalne źródła przyszłego paraliżu władzy nadal będą istnieć.