Mimo że wielu Polaków żyje z głodowych pensji, to jednak próby ich administracyjnego podnoszenia mogą się skończyć tylko jednym – wzrostem bezrobocia. Zwłaszcza gdyby wprowadzić jednakową stawkę w całym kraju. Pojawiające się pomysły w tej sprawie trzeba więc traktować jako zwykły populizm.
W stolicy za minimalną pensję właściwie nie da się wyżyć. Ale w Warszawie stosunkowo niewiele osób miesięcznie dostaje 1600 zł (ponad 1200 zł na rękę). Na wschodnich peryferiach naszego kraju ta kwota sprawia już jednak znacznie lepsze wrażenie. Tam wielu pracowników zarabia jeszcze mniejsze pieniądze. Nie oznacza to, że im bliżej Moskwy, tym pracodawcy są bardziej bezwzględni. Po prostu na słabiej rozwiniętych gospodarczo obszarach firmy są biedniejsze i mniej efektywne. Trzeba też pamiętać, że w biedniejszych regionach koszty życia są często niższe niż gdzie indziej.
W tej sytuacji, jeżeli państwo narzuci zbyt wysoki pułap płacy minimalnej, nie pomoże pracownikom. Wiele firm albo w ogóle zwinie swoją działalność, albo przejdzie do szarej strefy. I dla zatrudnionych, i dla budżetu płacącego zasiłki dla bezrobotnych oba rozwiązania byłyby niedobre. Ale gdyby ludzie mogli się łatwo przenosić z regionów, gdzie pracodawcy dyktują warunki, do miast, w których jest praca, pomogłoby to w rozwoju gospodarki i rozwiązało problemy wielu rodzin.
Polskie płace rzeczywiście należą do najniższych w Europie. Dla wielu rodzin to prawdziwy dramat. Państwo, jeśli chce pomóc, powinno jednak raczej promować rozwój gospodarczy, budować drogi i wspierać rodziny. Ale to poważne wydatki. Ponieważ państwo nie może sobie na nie pozwolić, chętnie przerzuciłoby je na pracodawców. I choć wiadomo, że się to nie powiedzie, takie pomysły się pojawiają. Pięknie jest bowiem pochylić się nad losem biednych za cudze pieniądze.