...i jak się człowiek tak zastanowił, to przyszło mu do głowy, że dobrotliwy, siwobrody święty wykazał się niejednokrotnie nieco złośliwym poczuciem humoru. Rózgi wprawdzie zostawił w saniach (znaczy, że aż tak bardzo nie nagrzeszyliśmy), wtaszczył przez komin całkiem obfity wór z podarunkami (cóż tu ukrywać – wyraźnie lepszy niż w zeszłym roku), prezenty przyniósł niby bardzo fajne, ale...
Giełdowym inwestorom Święty Mikołaj przyniósł na przykład całkiem solidny wzrost cen akcji w drugiej połowie roku. Ale swój prezent niby przez przypadek zawinął nie w ozdobny papier, ale w egzemplarz „Wall Street Journal" stawiający pytanie, czy początek końca amerykańskiego dodruku pieniądza nie będzie już wkrótce oznaczał bessy na sztucznie napompowanej giełdzie nowojorskiej (i co to może oznaczać dla giełdy w Warszawie?).
Przedsiębiorcom Święty Mikołaj przyniósł dane GUS na temat rosnącej produkcji przemysłowej, ustępującej zapaści w budownictwie, rosnącym eksporcie i zatrudnieniu. Ale gdzieś pod koniec podrzucił też złośliwie informację o tym, że obniżony został rating Unii Europejskiej (co oznacza, że w ocenie rynków to wcale nie musi być jeszcze koniec kłopotów w strefie euro), że ożywienie w Zachodniej Europie jest słabiutkie, a ostatnio obserwowane wzmocnienie złotego może przyhamować eksport i u nas.
Prezydentowi Święty Mikołaj przyniósł na stół ustawę o zmianach w OFE, która według rządu ma znacznie ułatwić prowadzenie w najbliższych latach polityki fiskalnej – a zwłaszcza dać większą swobodę we współfinansowaniu przez rząd i samorządy projektów unijnych. Ale po cichu podrzucił również dla kompletu list od szeregu ekonomistów i prawników, grożący prezydentowi ogniem piekielnym za podpisanie ustawy uważanej przez nich za niezgodną z konstytucją.
Nowemu ministrowi finansów Święty Mikołaj dał za to w prezencie budżet, który wygląda na znacznie łatwiejszy do realizacji od tegorocznego budżetu. A nawet – to już zagrywka wyjątkowo perfidna – obiecał, że skutkiem zmian w OFE zamiast deficytu może pojawić się w nim jednorazowa nadwyżka. Ale jednocześnie ze złośliwym błyskiem w oku przypomniał, że nic tak nie wzmaga apetytu polityków na wydawanie pieniędzy niż zbliżające się wybory i bardziej lub mniej pozorny luz w budżecie.