Naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony jest kolejnym dowodem tego, że Federacja Rosyjska nie rezygnuje z testowania Polski i NATO. Moskwa będzie sprawdzać, jak reagujemy na kryzysy i będzie próbować rozbijać jedność Sojuszu. I to zła wiadomość.
Czytaj więcej:
Mimo wszystko widzę – co brzmi jak paradoks – także bardzo pozytywne skutki tego bezprecedensowego zdarzenia. W ostatnich dniach nagle okazało się, że w resorcie obrony jednak się da. Że „niedasizm” można pokonać. Wcześniej, przez długie miesiące, z niezrozumiałych bliżej przyczyn zakup systemów antydronowych wciąż był na etapie analiz i – jak alarmowaliśmy już w lipcu w „Rzeczpospolitej” – nie było pieniędzy na jego realizację. Teraz nagle się znalazły.
Po incydencie z rosyjskimi dronami, w resorcie obrony doszło do spotkania, w którym wzięło udział jego kierownictwo i najważniejsi generałowie. Wicepremier minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz, ponoć w dosyć żołnierskich słowach, wydał jasny i zwięzły komunikat: kupujemy systemy antydronowe. I to na cito.
Oczywiście to zajmie co najmniej kilka miesięcy i wciąż warto dociekać, z jakiego powodu wcześniej to nie było możliwe, ale warto też zwrócić uwagę, że być może jesteśmy w momencie, gdy kierownictwo MON wreszcie przestanie odsuwać od siebie podejmowanie decyzji. Tak było ze ślimaczącym się postępowaniem na zakup drugiej partii 180 czołgów K2, tak wciąż jest przy zakupie okrętów podwodnych w programie Orka, to samo widzieliśmy też przy systemach antydronowych. Chcę wierzyć, że teraz to się zmieni.