Gdy podjęte w latach dekoniunktury programy naprawcze nie dają pożądanych efektów ekonomicznych, czas na stół położyć głowę szefa.

Nie bez powodu w 2013 roku wymieniano wielu szefów spółek budowlanych, których kryzys dotknął najbardziej. Niestety często jest tak, że za nieudolność prezesa płacą zwykli pracownicy, których liczbę zredukowano w ramach oszczędności, a ci, którzy zostali na swoich stanowiskach, zrzucają się na jego odprawę. Takich przykładów w historii GPW można znaleźć sporo.

Ale sama zmiana prezesa nic nie da, gdy nie będzie wizjonerem, który wprowadzi do spółki nową jakość zarządzania. A to już zadanie dla organów nadzorczych, które powinny kierować się przede wszystkim dobrem spółki i jej akcjonariuszy. Tu jednak pojawia się problem właściciela. W zależności od tego, kto ma większość, różnie się to odbywa. Prywatni właściciele kierują się przede wszystkim swoim dobrem, a więc w ich interesie powinno leżeć, by zarówno organy nadzorcze, jak i zarządzające były jak najlepszej jakości. Inaczej jest w spółkach państwowych, gdzie wymiany odbywają się może już nie z klucza partyjnego, lecz raczej z woli politycznej.

To prawda, że od kilku lat zmiany są bardziej przejrzyste i raczej nie pojawiają się osoby – jak niegdyś pewien polityk – chcące sprawdzić się w biznesie. Tyle tylko, że zmiany zaskakują inwestorów, jak choćby ostatnie roszady w dobrze ocenianym zarządzie PGE. Z pracą pożegnała się też szefowa PGNiG i nie było to bynajmniej pożegnanie z powodu nieudolności.

A od ubiegłego roku pracę w spółce Skarbu Państwa można też stracić z powodu skandalu obyczajowego, o czym przekonał się były prezes GPW.