Postanowiłam spędzić Wielkanoc na Wyspie Steward - najmniejszej, położonej najbardziej na południe i najmniej znanej - trzeciej nowozelandzkiej wyspie. Tak jak u nas - Nowozelandczycy w Wielkanoc też mają wolne, a świętowanie zaczynają już w Wielki Piątek. Pakują mianowicie plecaki i wyruszają jak najdalej od domów, na szlaki wędrowne, których we wszystkich częściach kraju nie brakuje.
Najeżdżają też Wyspę Steward i jej blisko 400 stałych mieszkańców. Wyspa jest bardzo górzysta i wcale nie mała - 45 km szeroka, 75 km długa i mająca ok. 700 km linii brzegowej. Porastają ją gęste lasy deszczowe i busz. Jedyna miejscowość - Oban należy do najpiękniejszych w Nowej Zelandii. Każdy dom, położony tarasowo na wzgórzach nad Morzem Tasmana zanurzony jest w bajkowej zieleni będącej mieszanką lasu deszczowego i rajskiego ogrodu.
Z Wyspą Południową łączy Oban prom (godzina rejsu) przez Cieśninę Cooka, na której królują „ryczące czterdziestki". Dalej na południe są już tylko wyspy subantarktyczne i sama Antarktyda.
I choć na Steward jest tylko 20 km asfaltowych dróg, to szlaków do wędrowania - ponad 200 km. To one przyciągnęły tu w Wielkanoc gości z plecakami i w odzieży trampingowej. Wszystkie miejsca noclegowe w Oban zostały już dawno zarezerwowane, podobnie jak noclegi w chatach na najsłynniejszym szlaku Rakiura, zaliczanym do tzw. Great Walks - Wiekich Narodowych Wędrówek Nowej Zelandii.
Na szlak wybrałam się więc przed świąteczną gorączką. Wiedzie lasami deszczowymi, w których królują paprocie drzewiaste i strzeliste drzewa rimu, a nocą z kryjówek na żer wychodzą pierzaste kiwi. Ciągną się wielkimi plażami z białym piaskiem, klifami, górami i wzdłuż zatok w zapierającymi dech widokami.