Sukces, który okazał się porażką

Sukces kampanii jest jednoznaczny – chwalą się w rozesłanym dzisiaj do mediów komunikacie „przedstawiciele młodych", którzy nawoływali do niegłosowania w wyborach do Parlamentu Europejskiego na polityków uczestniczących w zamachu na OFE.

Publikacja: 28.05.2014 14:35

Sukces, który okazał się porażką

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Sukces kampanii „Nie zagłosuję" polegać ma na tym – jak czytamy w komunikacie - że spośród 42 kandydatów do PE umieszczonych przez jej organizatorów na czarnej liście, do Brukseli nie pojedzie 35 (z infografiki, która jest do komunikatu dołączona, wynika, że 36). Aż 83 proc. z nich (albo 86 proc., biorąc pod uwagę dane z infografiki) dostało od wyborców czerwoną kartkę! A trzeba dodać, że organizacje, które za akcją stały – m.in. Forum Młodych Lewiatan, FOR, Liberte! I KoLiber -  umniejszyły skalę swojego triumfu, pisząc w komunikacie, że odpadło 80 proc. kandydatów z czarnej listy.

Z góry przepraszam, ale muszę stłumić ten młodzieńczy entuzjazm. „Przedstawiciele młodych" powinni jeszcze pamiętać co nieco z matematyki. A wyborcze rachunki są dość proste. Do PE kandydowało 1282 polityków. Konkurowali o 51 miejsc przysługujących Polakom, więc siłą rzeczy odpadło 96 proc. z nich. Teraz uwaga: 96 proc. to więcej, niż 83 proc. I więcej, niż 86 proc.

Przyznaję, że to porównanie nie jest do końca uczciwe. Na czarnej liście kampanii „Nie zagłosuję" siłą rzeczy byli tylko politycy, którzy mieli szansę głosować w sprawie umorzenia obligacji znajdujących się w portfelach OFE, a więc tylko parlamentarzyści. To z reguły politycy bardziej rozpoznawalni od statystycznego kandydata do PE, więc można przypuszczać, że mieli większe szanse na zdobycie mandatu.

Niestety, porównanie wyników wyborczych kandydatów z czarnej listy z wynikami wszystkich parlamentarzystów, którzy starali się o transfer z Wiejskiej do Brukseli, też nie wypada po myśli organizatorów kampanii. Takich parlamentarzystów było 137. Spośród nich, w ławach PE zasiądzie 18, czyli 13 proc. Czyli odpadło 87 proc. Tak, to więcej, niż 83 proc.

Żeby było jasne, wszystkich polityków, którzy byli za przejęciem oszczędności zgromadzonych w OFE i ograniczeniu roli tych funduszy – co będzie szkodliwe nie tylko dla ludzi młodych, w których imieniu wystąpili organizatorzy kampanii, ale też dla przyszłych rządzących, którzy będą musieli gdzieś znaleźć pieniądze na wypłatę zwiększonych wskutek zmian zobowiązań ZUS, albo przestać je honorować - uważam za krótkowzrocznych koniunkturalistów. Życzyłbym sobie, żeby wyborcy ukarali ich za złą decyzję tak, jak przewiduje system demokratyczny: nie głosując na nich w wyborach.

Tak się jednak nie stało. Być może dlatego, że – o czym zdaje się świadczyć bardzo mała jak dotąd liczba osób, które zadeklarowały chęć przekazywania nadal części składki emerytalnej do OFE – większość wyborców wcale nie uważa tej „antyreformy" za błąd.

Kampania „Nie zagłosuję" była doskonałą inicjatywą, ale z pewnością nie okazała się sukcesem. Chociaż, zaraz... W pewnym sensie cel, jaki przeświecał jej organizatorom został osiągnięty. Co prawda wbrew ich zamierzeniom odsetek kandydatów z czarnej listy, którzy zdobyli mandat do PE, był większy, niż wśród ogółu pretendentów. To jednak oznacza, że umieszczenie polityka na tej liście zwiększało prawdopodobieństwo, że opuści polski parlament i pojedzie do PE, gdzie jego wpływ na rzeczywistość będzie zerowy.

Opinie Ekonomiczne
Marta Postuła: Czy warto deregulować?
Opinie Ekonomiczne
Robert Gwiazdowski: Wybory prezydenckie w KGHM
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Qui pro quo, czyli awantura o składkę
Opinie Ekonomiczne
RPP tnie stopy. Adam Glapiński ruszył z pomocą Karolowi Nawrockiemu
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Nie należało ciąć stóp przed wyborami
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem