Można powiedzieć – lepiej późno niż wcale. Wybór dostawcy tarczy już dawno wkroczył w decydującą fazę, a na polu walki pozostały jedynie amerykański Rayhtheon i francuskie MBDA i Thales. Globalne koncerny prześcigają się oczywiście w obietnicach ogromnych korzyści, jakie ich wybór przyniesie polskiej branży zbrojeniowej.
Profity te (przede wszystkim w postaci zamówień, miejsc pracy, technologii) mają spłynąć głównie na firmy skupione właśnie w OPL. Ambicje menedżerów naszych spółek sięgały znacznie dalej. Rok temu, gdy zawiązywali porozumienie w celu walki o kontrakt, siebie widzieli jako liderów zwycięskiego konsorcjum, a zagranicznego partnera w roli skromnego podwykonawcy. Rzeczywistość sprowadziła ich jednak na ziemię – okazało się, że żadna z polskich firm nie dysponuje technologiami i know-how, które choćby zbliżałyby się do oczekiwań zamawiającego, czyli MON. Armia podjęła w tej sytuacji jedyną możliwą decyzję, i odwróciła role – kupi system od światowego potentata, ale polskie firmy mają uczestniczyć w realizacji całego kontraktu.
Warta kilkanaście miliardów złotych umowa na tarczę przeciwlotniczą i przeciwrakietową jest kolejną w branży obronnej, która okrzyknięta została kontraktem stulecia. Na to miano zasłuży jednak, jeśli polski przemysł zbrojeniowy podźwignie się dzięki niej z zapaści, a przynajmniej część spółek z branży wykona prawdziwy skok technologiczny. Żeby o tym poważnie myśleć, potrzeba faktycznej, sprawnej współpracy zaangażowanych w realizację kontraktu firm, czyli dokładnie tego, co w przeszłości wielokrotnie okazało się już piątą achillesową zbrojeniowej branży. Pozostaje wierzyć, że tym razem się uda. Wiary potrzeba tym większej, że Polska Grupa Zbrojeniowa, która decyzją MON ma być partnerem przemysłowym zagranicznego dostawcy, właśnie powstaje. Dopiero jesienią ma faktycznie skonsolidować naszą branżę obronną. Dziś nie ma nawet uprawnień i certyfikatów potrzebnych do obrotu uzbrojeniem.
Wybór dostawcy „Wisły" jeszcze w tym roku. Jesień zapowiada się niezwykle interesująco...